UROKLIWE MIGAWKI

Wracałyśmy z Luną ze spaceru. Godzina 18.00 – 19.00. Duży ruch samochodów. Po drugiej stronie uliczki trwa dynamiczna budowa – hałaśliwie pracuje ciężki sprzęt. Słychać emocjonalne pokrzykiwania, pracujących tam Ukraińców. Nagle dobiega mnie … intensywne gęganie. Zadzieram głowę, ale nie mogę niczego dojrzeć. Mogę się jedynie domyślać, że nad naszymi głowami przelatuje właśnie klucz dzikich ptaków… Duży klucz…  Pojawia się znienacka jakiś rodzaj wzruszenia…

Na wsi, w moim świerkowym lasku, było w tym roku mnóstwo grzybów. Z jadalnych rozpoznałam podgrzybki i maślaki. Natomiast cała reszta, wyjątkowych, malowniczych, oryginalnych tworów, o zaskakujących kształtach i barwach musiałaby mieć szczęście do jakiegoś współczesnego Mickiewicza, który umiałby wyrazić zachwyt nimi. Kiedy spadł śnieg, napotkałam całą dużą kolonię prześlicznych pomarańczowo-beżowych grzybków. Każdy z nich ozdobiony był śnieżną, puszystą czapeczką. Skojarzenia miałam kulinarne. Zobaczyłam nasycone szafranem bezy pokryte chmurką bitej śmietany. Powstrzymałam się od robienia zdjęć. Postanowiłam opisać.

W niedzielę – jak co tydzień – wróciłam do Warszawy. Zaraz po wejściu do domu oszołomił mnie niezwykle silny, przepiękny zapach. Roślina, którą mam ponad dwadzieścia lat i uważałam za palmę, zakwitła. Potężne, kremowe kwiatostany, składające się z małych, rurkowatych kwiatuszków właśnie się rozwinęły, napełniając każdy zakamarek zarówno parteru jak i pierwszego piętra cudowną wonią. Sprawdziłam w Internecie. Okazało się, że uszczęśliwia mnie sięgająca niemal sufitu dracena wonna. Przeczytałam, że  zakwita w  naturze, natomiast niechętnie – w doniczce. Dziękuję, draceno!

Leave a Reply