Zawsze w Boże Narodzenie najbardziej lubiłam kolędy. We wczesnym dzieciństwie także – oglądanie szopek. Tata jeździł ze mną od kościoła do kościoła. Najpiękniejsze szopki betlejemskie były na Starym Mieście, a zwłaszcza – w kościele pw. Przemienienia Pańskiego przy ul. Miodowej.
Kolędy śpiewali obydwoje – tata i mama, ale mama śpiewała najładniej. Śpiewała także, gdy została babcią, do czasu, gdy naszej nastoletniej córce przestało się to podobać. Potem polskie kolędy w domu brzmiały jedynie w dawce symbolicznej. Jurek starał się jednak pielęgnować świąteczny nastrój, puszczając – akceptowalne dla wszystkich – płyty z anglojęzycznymi bożonarodzeniowymi piosenkami, np. w wykonaniu Mariah Carey. Słuchaliśmy także wtedy albumów Elvisa Presleya. Pachniało zupą grzybową i ciastem drożdżowym.
Potem wiele radości dawały mi spotkania wigilijne w szkole, zwłaszcza ze względu na bogaty repertuar tradycyjnych kolęd śpiewanych wspólnie.
Teraz święta są trudne… Słuchanie jakiejkolwiek muzyki, która nie jest rockiem, a co dopiero – kolęd, prowadzi do płaczu, który trudno mi potem powstrzymać. Stało się tak, niestety, podczas spotkania wigilijnego w szkole, choć odśpiewana została tylko jedna kolęda.
Tegoroczne święta minęły mi w nowym domu, z którym nie wiąże się żadna świąteczna tradycja… Choineczka była maleńka, dyskretna. Radośnie czerwieniła się natomiast wyjątkowo dorodna róża betlejemska – wilczomlecz. Czytam w Internecie, że pochodzi z Meksyku… Śnieg szczęśliwie rozpuścił się. Nie trzeba było odśnieżać. Spacery odbywały się w wiosennej aurze. Pojawiła się woda w jeziorku. Na całej działce widoczne były ślady mniejszych i całkiem dużych kopyt. Widziałam wilgę, choć nie powinnam jej zobaczyć, bo przecież wilgi odlatują do ciepłych krajów. Widziałam wiewiórkę, dzięcioła, mnóstwo sójek i srok. Nad głową przeleciał mi rozgęgany klucz dzikich gęsi. Obejrzałyśmy z Ewą świetne filmy. Dwa seriale: nowy, polski pt. „Brokat” i amerykański z 2020 r. „Gambit królowej”. Oskarowe filmy: „Psie pazury” i „Czego nauczyła mnie ośmiornica”. Ten drugi absolutnie nas obie zachwycił. Słuchałyśmy Presleya i zespołu Deep Purple, zwłaszcza ostatniej ich płyty z 2021 r. Grałam dużo na gitarze. Przeczytałam książkę Joanny Bator „Ucieczka niedźwiedzicy”.
Świąteczne było jedzenie, w typowym dla tego czasu nadmiarze.
Poza tym – święta trochę jak nie-święta. Ale jednak miły, dobry czas; rozmowy, spotkania, także – z wnuczętami online. Po świętach – wypad do Mszczonowa, do sklepu metalowego, po kłódki i łańcuchy. Jutro wybieramy się na targ. Dawno niewidziany klimat małego miasteczka… Święta, nie-święta…