Dzisiaj – mroźny, pogodny dzień. Śnieg po wielu godzinach prószenia bądź sypania przestał w końcu padać. Zalega grubą warstwą na trawnikach i chodnikach. Od rana w mojej głowie są ptaki, którym w takie właśnie dni po prostu trzeba pomóc. Na ogół radzą sobie świetnie bez nas. Dokarmianie ich przeważnie jest niepotrzebne, czasami wręcz szkodliwe. Chleb w nadmiarze nie jest korzystny dla ich zdrowia. Jeśli prowadzimy dzieci do Łazienek czy też innego parku i karmimy tam kaczki, robimy to dla maluchów – żeby zobaczyły z bliska naszych skrzydlatych braci, nauczyły się pomagać i opiekować nimi. Zimy są teraz na ogół bardzo łagodne, ptaki mają nieprzerwany dostęp do swojego naturalnego pożywienia. Taki stały dostęp jest im potrzebny – mają bardzo szybką przemianę materii, muszą jeść często, nie mogą się najeść na zapas. Dlatego dzisiaj jest im trudno.
Od rana więc szykuję ziarno, płatki zbożowe, kroję pieczywo i podeschniętą wędlinę, która została mi „po gościach”, bo sama wędliny nie jadam. Wciąż dosypuję to wszystko na kawałek odśnieżonego podjazdu. Jest tłoczno i gwarno, momentami odbywają się awantury i bijatyka. Dominują gawrony i kawki.
Kiedy byłam mała, wszystkie zimy były mroźne i śnieżne. W domu panował taki rytuał – zawsze po śniadaniu zgarniało się wszystkie okruszki, kroiło na drobną kostkę dodatkowe kromki pieczywa i wysypywało na parapety. Tłoczyły się na nich głównie gołębie, w powietrzu furkotały wróble, próbując przecisnąć się przez ptasi tłum i uszczknąć coś dla siebie. Czasami pojawiały się kawki. Taki parapetowy rytuał wprowadziła ciocia Janka, która opiekowała się mną przez dziewięć pierwszych lat życia.
Myślę dzisiaj dużo o niej.
Ciepło na sercu jest mi jeszcze z innego powodu. Jeśli jacyś mieszkańcy Ursynowa pomyśleli dziś o karmieniu ptaków, jest wśród nich moja siostra Agata. Wiem to na pewno!
Kocham Cię, Agatko 🙂