Człowiek nie zna swoich granic… Udowadniam to sobie ostatnio i dziwię się bardzo… Czasami wręcz jestem zdumiona.
W czwartek otrzymałam z PINB w Grodzisku Mazowieckim dokument dopuszczający mój nowy wiejski dom do użytkowania. Zakończyła się trwająca niemal rok mitręga biurokratyczna, która zdawała się nie mieć końca. W domu zaczęłam pomieszkiwać od listopada 2022 roku. Wcześniej przez dwa lata i miesiąc zajmowała mnie twórczość wizualna, kreowanie przestrzeni – w domu i ogrodzie – i zmagania w obszarze budownictwa, na którym z nas dwojga znał się wyłącznie Jurek. Pamiętałam kilka Jurkowych zdań – jaki ma być strop, że izolacja wyłącznie wełną mineralną, a nie styropianem i że tynki mają być cementowo-wapienne, a nie – gładź gipsowa. Razem zdążyliśmy wybrać podłogi. Był projekt. Pozwolenie na budowę. Umówieni wykonawcy murów i dachu. Z całą resztą poradziłam sobie sama. Jakim cudem?! Jako żywo – nie mam pojęcia!
Teraz wzięłam się za częściowy remont starego domu, który pomału zaczyna się sypać. Ma już niemal trzydzieści lat. W piątek zakończył się pierwszy etap – wymiana pokrycia tarasu, opaski wokół domu i schodów wejściowych. Nim to nastąpiło, przeżyłam nietypową sytuację. Któregoś dnia wróciłam późno do domu. Miałam wizytę u stomatologa, a ponieważ przyjaźnimy się z Anią od wielu lat i lubimy sobie pogadać, spotkanie przeciągnęło się. Po całym dniu byłam wykończona. Próbowałam wjechać na posesję, ale – wyregulowana trzy dni wcześniej brama odmówiła współpracy. Szarpałam się z nią chwilę, myśląc, że się zacięła. W końcu zorientowałam się, że kamieniarze przywalili ją kamiennymi płytami. Ogarnęła mnie totalna bezsilność. Było po 22.00. Luna, słysząc moje zmagania, zaczęła ujadać… Opadły mi ręce… Nie trwało to jednak długo. Bezsilność zamieniła się w furię. Nie zważając na to, że ubrana byłam w niezbyt robocze ciuchy, odstawiłam torebkę i … odrzuciłam wszystkie dziesięć, bardzo ciężkich, kamiennych płyt. Zaparkowałam. Wykąpałam się i weszłam na nieco dłużej do sauny. Rano, nim wstałam, wsłuchiwałam się z niepokojem i nadzieją jednocześnie w swoje ciało… Wstawałam z namysłem i ostrożnie… Okazało się, że wszystko jest w porządku.
W piątek, żegnając się z kamieniarzami, zapytałam, ile waży jedna kamienna płyta. Usłyszałam, że trzydzieści sześć kilogramów. No więc dziwię się. Więcej – jestem zdumiona! Nie ćwiczę. Nie chodzę do siłowni. Nie mam prywatnego trenera. Kiedyś regularnie uprawialiśmy z Jurkiem jogę. Jeździliśmy na nartach. Teraz tylko codziennie rano przez chwilę rozciągam kręgosłup. Na spacery – w związku z chorobą Luny – chodzę co prawda codziennie, ale jednak pomału i na krótko… Więcej – mam wrodzoną wadę kręgosłupa i lekarz – czterdzieści lat temu – widział mnie na wózku inwalidzkim. Zdumienie moje jest ogromne!
Wychodzi na to, że nie tylko jestem atletką, ale także – samochwałą! Jednak chyba od zawsze fascynuje mnie przekraczanie granic, rozwój potencjału i –tak! tak! – czynienie rzeczy niemożliwych. Stan umysłu i emocji, który sprawia, że niemożliwe staje się możliwe. A może tylko chemia w mózgu – adrenalina, endorfiny i inne hormony… A może nie chemia, tylko energia, siła duchowa… Nie wiem, ale doświadczam i to jest niesamowite!