TYLKO DLA NAJWIERNIEJSZYCH CZYTELNIKÓW

OSTRZEŻENIE: PONIŻSZY TEKST JEST ZBYT DŁUGI, ZBYT OSOBISTY I ZBYT EMOCJONALNY. NIE POWINIEN SIĘ ZNALEŹĆ NA TYM BLOGU. A JEDNAK…

POWSTAŁ Z OGROMNEJ WEWNĘTRZNEJ POTRZEBY PRZEDSTAWIENIA WSZYSTKIM NIEZWYKŁEJ OSOBY – MOJEJ ZMARŁEJ TRZYDZIEŚCI PIĘĆ LAT TEMU CIOCI.

 

ROZMOWA ZE ZMARŁĄ, WCIĄŻ I WCIĄŻ…

Zajmowałaś się mną, małą, dziewięć lat.

Uczyłaś, że podczas hymnu narodowego zawsze trzeba stanąć na baczność.

Podczas codziennych spacerów zapalałyśmy świeczki na licznych w Warszawie miejscach „uświęconych krwią Polaków”, ale także – na nieodległym cmentarzu żołnierzy radzieckich. W dwóch językach czytałaś tabliczki, z których można się było dowiedzieć, że pochowani są tam najczęściej bardzo młodzi osiemnasto/dziewiętnastoletni chłopcy, pagibszy za naszu i waszu swabodu. Mówiłaś, że wojna jest złem. A jej ślady straszyły wtedy wszędzie, także na elewacji kamienicy, w której mieszkaliśmy.

Znicze paliłyśmy chyba codziennie. Codziennie też dokarmiałyśmy ptaki, a także – bezdomne psy i koty. Uczyłaś mnie, że cała przyroda jest uduchowiona i że należy szanować wszystkie zwierzęta i rośliny. Miałam dylemat, kiedy musiałam gdzieś chodzić po trawie. Wiedziałam, że przygniatana trawa cierpi i że mimowolnie krzywdzę różne małe istoty w niej mieszkające.

W dużym stopniu dzięki Tobie pokochałam czytanie.

Czytałaś mi na głos nie tylko klasykę dla dzieci, ale także Mickiewicza, Sienkiewicza i Żeromskiego. Mówiłaś dużo o historii Polski – zwłaszcza o powstaniach – listopadowym i styczniowym.

O okupacji mówiłaś niewiele. Trochę o traumie mieszkania tuż przy murach getta. Prześladował Cię obraz kobiety, która najpierw wyrzuca z okna poduszki i pierzyny, potem dziecko, a potem sama skacze. Nieznośny zapach spalenizny podczas powstania w getcie. A także miejsce straceń tuż za murem, gdzie przywożono więźniów Pawiaka. Czasem rozbrzmiewało: „Jeszcze Polska!”, dopóki Niemcy nie wzięli się na sposób i nie zaczęli gipsować skazańcom ust. W końcu całkiem nie byłaś w stanie otwierać ani nawet odsłaniać okien. Także wspomnienia kilku rewizji przeprowadzonych przez gestapo. Jakichś mebli z podwójnym dnem, różnych skrytek, w których przechowywano tzw. bibułę, czyli prasę podziemną. Wiedziałam, że mieszkanie rodzinne było na Pradze i tam te rewizje. Nie pytałam, skąd widok na getto…

I jeszcze jedno – Twój najmłodszy brat zginął w akcji na ulicach Warszawy. Mówiłaś – był najlepszy z nas, dlatego nie żyje. Zginęli najlepsi, bezkompromisowi, najodważniejsi. Śmierć za Ojczyznę nobilitowała. Była wartością, dumą.

Zaraziłaś uwielbieniem dla – zbyt późno jak na dziecko nadawanego – Kabaretu Starszych Panów, z jego niepowtarzalnym poczuciem humoru. Przybora, Kobuszewski, Gołas, Czechowicz, Kwiatkowska, Kraftówna to byli Twoi aktorscy idole.

A także dla kina – czasami, gdy razem spędzałyśmy wakacje, brałaś mnie, przyszykowaną do snu, owiniętą w koc na wieczorne seanse filmów zdecydowanie nie przeznaczonych dla dzieci.

Byłaś patriotką, ale także – rusofilką, zakochaną w białej Rosji. Nastoletnią młodość spędzałaś w Petersburgu, gdzie Twój tata, wcielony do rosyjskiej armii (Warszawa znajdowała się w zaborze rosyjskim), służył w straży przybocznej żony ostatniego cara Rosji. Tam przeżywałaś pierwsze drgnienia serca, których obiektem był carski „biały” oficer, delikatny, kulturalny, oczytany. Mam jakiś obraz przed oczami. Mroźny petersburski wieczór, ślizgawka. Ty w długiej sukni, w ciepłych rękawiczkach i mufce, futrzanej czapie na szalo kominiarce i randka na łyżwach. Śpiewałaś mi rosyjskie romanse i szukałaś okazji, żeby rozmawiać po rosyjsku. Czasem nawet do mnie mówiłaś w tym języku – jakieś wiersze Puszkina i Lermontowa, i rosyjskie przysłowia.

Potem miała miejsce dramatyczna ucieczka przed rewolucją, dramatyczna, bo Twoja ukochana matka też uległa romansowym petersburskim klimatom i nie chciała wracać bez względu na konsekwencje. Twój tata długo błagał, by jechała z wami. W końcu dała się przekonać. W ostatniej chwili uciekaliście prawie w komplecie towarowym pociągiem. Jeden z Twoich braci nie dotarł na dworzec, został zabity przez krasnoarmijca.

Siedziałaś w otwartych drzwiach towarowego wagonu i machałaś nogami. Wracałaś do Warszawy, w której się urodziłaś. Za Tobą wygodne życie w Petersburgu, pierwsze miłosne zauroczenie, śmierć brata, ale przed Tobą przygoda, całe życie, ciekawość Polski, która miała się niedługo cudem boskim wyzwolić. Miałaś dopiero 22 lata. No i mama wróciła. Machałaś więc nogami i razem z rówieśnikami śpiewałaś patriotyczne piosenki. Uderzyłaś nogą w mijany w pędzie słup.

Już w Warszawie niegojąca się odbita kość została zaatakowana przez gangrenę. Szpital. Amputacja miała uratować Ci życie. Nie zgodziłaś się. Długo chorowałaś. Potem utykałaś. Nosiłaś but ortopedyczny. Aż w końcu całkiem wyzdrowiałaś. Udało się!

Nie wyszłaś za mąż. Problemy z nogą odebrały Ci śmiałość w kontaktach z mężczyznami. Poza tym petersburskie wspomnienia spowodowały, że różni adoratorzy nie mogli nigdy sprostać Twoim wymaganiom. Jeden – bardzo zakochany – walczył przez wiele lat o Twoją rękę. Pokazywałaś mi broszkę, którą od niego dostałaś.

Z kobiecych akcesoriów używałaś jedynie czerwonej szminki. Brwi przyciemniałaś przy pomocy zużytych zapałek. Z biżuterii miałaś tylko tę broszkę. Wszystkie Twoje rzeczy można było spakować w jedną małą walizkę. Zimowe palto, zwane pelisą, przewieszało się przez ramię, walizka w drugą rękę i można było w każdej chwili wyruszyć w drogę.

Wiedziałam, że po wyzwoleniu 1945 roku nie wróciłaś do Warszawy, tylko zamieszkałaś w Wałbrzychu. Pracowałaś tam jakiś czas jako urzędniczka. Po przejściu na rentę przyjechałaś do Warszawy i zamieszkałaś z nami. Moi rodzice pracowali w kinematografii. Ojciec prowadził też różne kluby filmowe. Obydwoje późno wracali do domu. Byłyśmy obie – Ty i ja.

Kiedy poszłam do szkoły, szybko rozpoznałaś potrzeby różnych uczniów – kto nie dojada, kto nie ma ciepłej kurtki lub butów na zimę, kto cierpi z powodu braku zabawek.

Część swojej niewielkiej renty przeznaczałaś na kompletowanie paczek, które razem roznosiłyśmy po domach. Nie było to takie proste. W owych czasach odzież i buty były niezwykle drogie. Żywność zresztą też. Nigdy nie zaczepiali mnie różni „niegrzeczni”, często „przerośnięci” koledzy z patologicznych środowisk. Niekiedy nawet czułam się – także wiele lat później – chroniona przez nich w dzielnicy.

Kiedy dorosłam, zamieszkałaś razem ze swoją siostrą a moją babcią w mieszkaniu komunalnym na Mokotowie. Obydwa – Twoich rodziców i Twojej siostry – praskie mieszkania zostały zburzone w czterdziestym czwartym. Obie nie miałyście nic swojego, poza Twoją małą rentą.

Zmarłaś w wieloosobowej sali szpitala w Królikarni 11 kwietnia 1980 r.

Przychodziłam do szpitala i przynosiłam Ci tarte jabłko z miodem. Karmiłam Cię, choć prosiłaś, by tego nie robić. Chciałaś już odejść. Rozmawiałaś z bliskimi zmarłymi. Otaczali Cię. Wodziłaś za nimi, nie za nami żyjącymi, oczami. Widać było, że to nie choroba, lecz – umieranie. Pomimo to była walka. Karmienie na siłę. Kroplówki. Głupie pocieszanie. Bez sensu.

Po Twojej śmierci zaczęły docierać do mnie informacje o Twoim życiu.

Należałaś do Armii Krajowej. W okupowanej Warszawie wynajęłaś mieszkanie w bezpośredniej bliskości getta. Dozorca kamienicy też należał do Armii Krajowej. W mieszkaniu znajdowały chwilową przystań żydowskie rodziny, którym udało się wydostać z getta. Po jakimś czasie były przerzucane dalej. Hałas w mieszkaniu zajmowanym przez samotną kobietę, tupotanie małych nóżek budziły niezdrowe zainteresowanie sąsiadów. Zapraszałaś w związku z tym swoją nastoletnią siostrzenicę z zaufaną koleżanką. Przychodziły po szkole, a raczej – po tajnych kompletach. Nastawiałyście gramofon. Tańczyłyście. Śmiałyście się głośno. Dziewczęta hałaśliwie zbiegały ze schodów. Trzaskały drzwiami.

Na skutek ostrzeżeń, informacji, że miejsce stało się niebezpieczne, zrezygnowałaś z wynajmu mieszkania. Byłaś wykończona psychicznie scenami rozgrywającymi się za murami getta. Zabawne, że przed wojną uważana byłaś za antysemitkę. Jako miłośniczka zwierząt nie godziłaś się nigdy na rytualny ich ubój na koszerne mięso. Bez przerwy robiłaś żydowskim sąsiadom dzikie awantury, odżegnując ich od czci i wiary.

Podczas rewizji w praskim rodzinnym mieszkaniu zostałaś aresztowana wraz ze swoim szwagrem. Przetrzymywali Was na Pawiaku.

Twoja siostra, by ratować swojego męża i Ciebie, zwróciła się o pomoc do sąsiadki. Jej córka, bardzo atrakcyjna dziewczyna, tańczyła w Adrii i przyjaźniła się z Niemcami. Na Wasz ratunek babcia przeznaczyła złoto trzymane na czarną godzinę, a przywiezione w 1917 r. z Petersburga.

Na szczęście niektórzy Niemcy mieli zmysł biznesowy. Zostaliście zwolnieni.

1 sierpnia 1944 r. wyszłaś przed godziną „W” do powstania.

Byłaś łączniczką. Nie udało mi się ustalić, jaki miałaś pseudonim ani gdzie walczyłaś. Ci, którzy to wiedzieli, już nie żyją.

Po kapitulacji znalazłaś się w obozie przejściowym w Pruszkowie, z którego uciekłaś. Nie wiem – dokąd. Po wyzwoleniu znalazłaś się w Wałbrzychu. Udało Ci się zatrzeć akowską przynależność i udział w powstaniu. Nikt Cię nie nękał z ich powodu, ale też nigdy i nikomu nie opowiadałaś o swojej okupacyjnej działalności. Najbliżsi też milczeli, zwłaszcza przy dzieciach.

Czas, Ciociu, byś się zdekonspirowała!

Mówiłaś mi zawsze, że ciało nie jest ważne, zwłaszcza – po śmierci. Mówiłaś – możecie mnie wyrzucić na śmietnik. Szydziłaś z cmentarnej celebry i pomnikowego festiwalu próżności. Byłaś bardziej z ducha niż z materii. Kiedy zmarłaś, postawiliśmy Ci skromny minimalistyczny nagrobek. Nie wytrzymał jednak próby czasu. Teraz masz nową tablicę z informacją, jak żyłaś.

Czułam wewnętrzny przymus, żeby postawić ją na Twoim grobie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, że w taki sposób zużytkowałam środki finansowe, zamiast rozdać je potrzebującym. A potrzebujących tak wielu na świecie… Musiałam jednak dokonać kiedyś Twojej dekonspiracji! Zasłużyłaś na to!

Na szczęście nigdy nie musiałam przechodzić przez historyczne ogniowe próby. Nie znam siebie do końca. Przynależność do Solidarności nie była tak niebezpieczna. Zawsze w życiu byłam ostrożna.

Raz jeden zareagowałam w taki sposób, że pomyślałam o Tobie – że jednak jestem w jakimś stopniu Twoim dziełem. W końcu dziewięć lat dzień w dzień razem – to nie w kij dmuchał.

Był to czas ulicznych demonstracji. Jednostki ZOMO budziły trwogę. Stał taki szpaler i uderzał miarowo pałkami w tarcze. Coś im dawali. Alkohol, narkotyki … ? Oczy mieli zupełnie dzikie. Sprawiali wrażenie, jakby z trudem hamowali straszną furiacką agresję. Te oczy omijało się spojrzeniem, na wszelki wypadek.

Pewnego dnia taki szpaler odciął uczniom szkoły baletowej dostęp do internatu. Próbowałam razem z koleżanką przeprowadzić ich mimo wszystko po lekcjach do ich domu. Ona poszła szukać jakiegoś dowódcy, ja zostałam z uczniami. Mój uczeń odszedł od grupy i podniósł z chodnika – ciekawski ! – łuskę po naboju z gazem łzawiącym. Zobaczyłam, że jeden z zomowców wybiega z szeregu, podnosi pałkę. To był odruch, automatyczna reakcja – moje ciało znalazło się między chłopcem, który z wrażenia się przewrócił, a uniesioną pałką. Wrzeszczałam – to przecież dziecko! Ręka zatrzymała się. Wyrwałam uczniowi łuskę i odrzuciłam na jezdnię. Szybko zaprowadziłam chłopca do grupy. Zomowiec wrócił do swojego szeregu. Dowódca nie zgodził się na przejście dzieci przez Krakowskie Przedmieście. Uczniowie spędzili tę noc na podłodze w szkole. A ja biegłam przez Ogród Saski i na Marszałkowskiej udało mi się wsiąść do tramwaju na Ochotę. Dotarłam do domu przerażona, zapłakana i spocona. Zdecydowanie nie jestem bohaterką, a ten odruch ciała był zapewne Twoim dziełem. Słabszych, bezbronnych ZAWSZE należy chronić. To był Twój aksjomat.

A Ty… To mieszkanie razem z ukrywającymi się Żydami. Te sekundy, dni, miesiące nieustannego śmiertelnego zagrożenia. Te potworne widoki z okna. Trzymanie w domu podziemnej prasy. Przynależność do Armii Krajowej. Za każdą z tych rzeczy osobno groziła śmierć, a przed nią – być może – bicie, tortury…

Trzymali Cię na Pawiaku… Zapewne przesłuchiwali… Nadzieja na wolność i życie była bliska zeru…

A przecież gdy Ciebie poznałam, nie byłaś neurotycznym wrakiem człowieka. Wręcz przeciwnie – byłaś zadziorna, kłótliwa. Bywałaś złośliwa. Miałaś duże poczucie humoru. Odważnie broniłaś swoich poglądów. Reagowałaś, gdy komuś działa się krzywda. Reagowałaś nawet, gdy ktoś śmiecił lub pluł na ulicy, albo coś niszczył. Także, gdy dotyczyło to grupy osiłków, na przykład podpitych. Z tego powodu spacery z Tobą nie zawsze były relaksujące, czasami zamieniały się w Twoją samotną batalię, by naprawiać jakoś schamiałe społeczeństwo. A ja – kilkuletnia dziewczynka – przerażona, czekałam z utęsknieniem, kiedy już pójdziemy do domu.

Imponuje mi Twoja niesamowita odwaga. Coraz bardziej.

Często rozmawiam z Tobą. Przypominam sobie coraz to nowe szczegóły, drobiazgi, zapachy, dotyk Twojej ręki.

Przedwczoraj, gdy postawiono nowy nagrobek, kupowałam biało-czerwoną szarfę na Twój grób. Sprzedawczyni dała mi bardzo długą, dziesięcio- lub nawet kilkunastocentymetrową, szpilkę do jej spięcia. Szpilka zakończona jest zielonym plastikowym łebkiem. Trzymałam tę szpilkę i myślałam, skąd ja ją znam. Kiedyś już widziałam podobną. I nagle – olśnienie!

Podobnej długości ozdobną szpilkę, zakończoną nieforemną kulką z masy perłowej, nosiłaś wpiętą w swój, noszony zawsze mocno na bakier, beret.

Taki szczegół powrócił po latach…

To nie koniec, Ciociu! Będziemy, jak to się teraz mówi, w kontakcie. Aż w końcu kiedyś opowiesz mi dokładnie o wszystkim…

janina

 

Leave a Reply