JAK ANTEUSZ…

Kiedy człowiek już słabnie, już ma wszystkiego dosyć, gdy wokół chaos, rozpad i zło się panoszy bezkarnie, czasem ratunkiem jest kontakt z Matką Ziemią. Bo mały cień nadziei w postaci Kamali Harris – jednak za mały, by odwrócić tendencję spadkową.

W ciągu wielu lat mieszkania najpierw w kamienicy, potem – w bloku rosło we mnie pragnienie posiadania choćby najmniejszego skraweczka ziemi. Mieliśmy co prawda, jeszcze w PRL-u,  dwie działki – jedną przy rodzinnym domu męża, drugą mąż dostał z uczelni, gdy pracował na SGGW. Obydwie uprawialiśmy z pasją, bez stosowania chemicznych środków ochrony roślin. Obie mogły być wzorem ekologicznej uprawy i stały się tematem artykułów, które razem pisywaliśmy do miesięcznika „Działkowiec”. No ale kontakt z nimi wymagał długiego podróżowania komunikacją miejską – mieszkaliśmy na Ochocie, jeden kawałek ziemi był w Międzylesiu, drugi – na Ursynowie. Na Ursynowie w dodatku nie mieliśmy żadnej komórki na narzędzia, więc raz zdarzyło nam się autobusem wieźć kosę, którą inni pasażerowie brali za drążek do trzymania się – podróż była filmowo zabawna.

Potem przyszło na świat nasze dziecko, na terenie ogródków działkowych pracowników SGGW powstało osiedle domów jednorodzinnych, nieruchomość w Międzylesiu została sprzedana. Pojawiły się inne priorytety, ale tęsknota, by móc uprawiać ziemię pozostała.

Dwadzieścia lat temu wprowadziliśmy się do segmentu i poczuliśmy ogrodniczą euforię. Przesadziliśmy w liczbie nasadzeń na małym poletku ziemi. Teraz w zasadzie nie ma już miejsca na nic. Można tylko przycinać zieleń, by zostawić w malutkim ogródku jakieś ciągi komunikacyjne. Radości jest dużo, zwłaszcza w czasie pandemii, bo jest gdzie spotkać się z wnuczętami, ale miejsca na działanie już niewiele.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku kupiliśmy ziemię w pięknym miejscu 50 km. od Warszawy. Mieliśmy różne plany z nią związane, ale brakowało zawsze przede wszystkim czasu oraz pieniędzy. Po czterdziestu latach, żeby odreagować stres i stworzyć coś nowego, postanowiliśmy zasadzić sad! I to w dodatku – składający się z owocowych drzewek starych gatunków. Będą więc jabłka – koksa pomarańczowa, papierówka, reneta złota; grusze – klapsa, bera lyońska, szarenza; śliwka węgierka, śliwka ulena, zwana kiedyś renklodą; czereśnie i wiśnie starych odmian; porzeczki – czarna, czerwona i biała.

Jest takie gospodarstwo koło Tarczyna, które nie pozwala zaginąć starym gatunkom drzew owocowych. Prowadzi je Piotr Szymczak. Jesteśmy pod dużym wrażeniem spotkania z nim, jego ogromnej  wiedzy sadowniczej, zapału i kultury, przejawiającej się m. in. w szacunku do tradycji.

Nasz sad już rośnie. Ogrodzony przed sarenkami, których pełno w okolicy. Każde drzewko zabezpieczone siatką przed jakimś sprytnym zajączkiem, któremu udałoby się przedostać pod ogrodzeniem.

Planowanie, wybieranie drzewek, ustalanie dla nich najwłaściwszego miejsca sprawiło nam ogromną radość. Czeka nas obserwowanie wzrostu, oczekiwanie na pierwsze zbiory… Kontakt z Matką Ziemią daje siłę…

Leave a Reply