Komu i dlaczego to przeszkadzało, że nie wydał zgody…
Już od połowy września optymalny w naszej szkole wydawał mi się hybrydowy wariant nauczania. Każda klasa – jeden tydzień stacjonarny, następny – online… Trwałby bezpośredni kontakt z rówieśnikami i nauczycielami. Byłaby możliwość wykorzystania bazy lokalowej i wyposażenia szkoły, możliwość robienia eksperymentów, tworzenia w pracowni prac z Visual Arts, grania w zespole, przygotowywania spektakli z niewielką obsadą… Tego wszystkiego uczniowie bardzo potrzebują!
Byłoby w szkole luźniej, bardziej kameralnie. Przy okazji każdy odbywałby co tydzień… tygodniową kwarantannę. Mam wrażenie, że dotrwalibyśmy w takim trybie do końca roku szkolnego.
Chyba w sierpniu złożyliśmy w sanepidzie wniosek o pozwolenie na nauczanie hybrydowe. Odmówiono nam.
Niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego? Dlaczego komuś wydało się lepsze rozwiązanie zerojedynkowe? Najpierw tłoczymy się, przepychamy i tak jest dobrze, a potem rozchodzimy się i gasimy światło, bo jest już tak źle.
Przecież szkoły są różne. W jednej uczy się tysiąc uczniów. W innej – stu.
I to STANOWI różnicę! Czemu nie można dać dyrektorowi szkoły wolności w podejmowaniu decyzji, najważniejszych dla szkolnej społeczności?!
Z jednej strony mamy przerażający wzrost zachorowania na koronawirusa, z drugiej – męczy mnie wciąż przeświadczenie, że prewencja mogłaby wyglądać inaczej, być bardziej logiczna i mniej obciążająca emocjonalnie.
No ale – jest, jak jest! Trzeba wziąć trzy oddechy i iść do przodu! Znów – niestety! – w lockdown!