GORĄCZKOWE MAJAKI

Podniesiona temperatura, zatkany nos, intensywny kaszel niewątpliwie mają wpływ na stan świadomości i sposób postrzegania rzeczywistości.

Zwłaszcza, jeśli przytrafiają się w trakcie remontu mieszkania… Kiedy to do podłóg przyklejone są kartonowe osłony, w przejściach powiewają z powodu otwartych okien foliowe kurtyny, a w powietrzu – pomimo otwartych okien – unosi się kurz i chemiczne zapachy… Klimat jak w jakimś kosmicznym magazynie, a nie – w przytulnym domu.

I zwłaszcza, jeśli po drugiej stronie uliczki trwa od poniedziałku do soboty włącznie, od szóstej do dwudziestej drugiej, świetnie zorganizowana budowa wielokondygnacyjnego domu. Tuż przed furtką, często na chodniku bliziutko mojego domu stoi rząd betoniarek, po drugiej stronie rząd ogromnych ciężarówek, z których wielki dźwig przenosi na teren budowy długie stalowe zbrojenia. Wszystkie pojazdy mają włączone silniki. W dole na najniższej kondygnacji pracują głośne maszyny, warczą i dudnią. Często odczuwam wibracje. Od czasu do czasu dochodzi mnie męski przeponowy głos – nawoływanie w języku ukraińskim.

Przypadek sprawił, że sięgnęłam w trakcie tego chorowania po „Solaris” Stanisława Lema. Książkę czytałam wieki temu. Doceniłam, ale nie uznałam za „swoją”. Więcej do niej nie wracałam. A teraz – odkrycie, olśnienie, zachwyt! I przede wszystkim – niesamowita  bliskość! Wszystkie te bolesne pytania o sens naszego tu bytowania, odczucie samotności w beznadziejnych próbach kontaktu zarówno z NIEWIADOMYM na zewnątrz, jak i NIEWIADOMYM  w nas samych. Wątpliwości, czym jest nasza świadomość, jaki ma związek z naszym ciałem, a jaki – z czymś NIEZNANYM poza nami… Heroizm naszej dzielności, naszego działania w obliczu zanurzenia w TAJEMNICZYM-NIEPOZNAWALNYM. Heroizm naszej miłości. Heroizm naszego człowieczeństwa. A także trudna relacja między nami a naszymi wytworami – nauką i techniką… Same najważniejsze, najbardziej aktualne dylematy. A w dodatku – cóż za opisy stanów granicznych! Cóż za plastyczne wizje przechodzenia z jawy w sen i odwrotnie, mieszania się tych dwóch stanów. Śniłam Lemem, wybudzana kaszlem z innej rzeczywistości. W ciemności, nim moja ręka znalazła lampkę nocną, nie wiedziałam, kim ani gdzie jestem. Potem łyk syropu, moszczenie się w wilgotnej pościeli, do której zmieniania zabrakło siły, i znów zanurzanie się w odmiennych stanach świadomości…

Były też i inne sny…

Siedzę przy mamie, która leży w łóżku, w ładnej pościeli. Twarz ma gładziutką jak na swoje dziewięćdziesiąt osiem lat, spokojną, niemal – uśmiechniętą. Oczy zamknięte. Wiem, że umiera. Oddycha płytko, coraz rzadziej… Wiem, że zaraz ten oddech ustanie… Taka powtórka z tego, co przeżywałam w grudniu 2021 roku… Nagle do pokoju wkraczają energiczne osoby w białych uniformach. Odrzucają kołdrę, podnoszą koszulę nocną, badają brzuch i szybko przenoszą mamę do metalowej rury chyba jakiegoś tomografu… Jej twarz nagle pomarszczona, skrzywiona bólem i złością jednocześnie… Zrywam się. Próbuję jej bronić, ale w tym momencie dostaję ataku kaszlu, walczę o oddech. Zapada ciemność. Kaszel dusi. Wiem, że muszę coś zrobić, ale nie mogę… Jest zupełnie ciemno. Nie wiem, gdzie jestem – pełna rozpaczy, że nie udało mi się jej uratować. W końcu dociera do mnie – znajoma wilgotna pościel, gdzieś w pobliżu lampka nocna i butelka z syropem…

Czasem włączałam telewizor. Różne emocje z tym związane. Największa – wzruszenie w trakcie wystąpienia Wandy Traczyk-Stawskiej w Sejmie, na szczycie „ZmieńMY edukację”. Poza tym podczas spotkania padały słowa mądre, ale przecież dosyć oczywiste. Mówiono o priorytetach obecnej reformy szkolnictwa, z których najważniejszym ma się stać stan psychiczny dzieci i młodzieży. To jest bardzo słuszne założenie. Rzeczywiście po pandemii, po wybuchu wojny w Ukrainie stan psychiki wszystkich ludzi, a zwłaszcza młodych, dramatycznie się pogorszył i pilnie trzeba się tym zajmować.

Powiem tak – bez względu na cele wytyczane przez kolejne władze oświatowe samodzielny intelektualnie, empatyczny, profesjonalny nauczyciel nie może w swojej pracy abstrahować od stanu psychofizycznego uczniów. Nie może nie działać jak dobry trener. Jeśli widzi, że jego podopieczny słania się i kuleje, nie będzie miał do niego o to pretensji, nie będzie bezrozumnie realizował stworzonego na dany rok planu treningów, tylko pochyli się nad problemem, zasięgnie opinii lekarzy i psychologa oraz skoryguje swoje działania, aby nie szkodzić, tylko wspierać, nie pogłębiać problemu, lecz rozwiązać go.

Największa moim zdaniem trudność polskiej edukacji polega na tym – jak przyciągnąć do szkół samodzielnych intelektualnie, radosnych, twórczych, empatycznych i profesjonalnych nauczycieli, a jeśli już tacy się zatrudnią, nie zamieniać ich szybko w przemęczonych, smutnych urzędników, którzy w pocie czoła próbują wykonywać swoje obowiązki – zrealizować program nauczania, wykazać to w dokumentacji, dbać o porządek i dyscyplinę w szkole. I nic więcej. Liczy się prawo, spokój, porządek, posłuszeństwo i dyscyplina.

Na pewno trzeba odchudzić treści programowe. Skupić się nie na tym, czego mamy uczyć, ale przede wszystkim – jak to robimy i w jakim celu. A najważniejsze – chuchać i  dmuchać na nauczycieli, którzy mają iskrę bożą do wykonywania tego zawodu, którzy kochają swoich uczniów i mają pomysły na atrakcyjne, twórcze, sensowne lekcje.

Szkoły w Polsce działają teraz trochę tak jak szpitale – najważniejsze są procedury – oświatowe lub medyczne, prawo, diagnostyka, dokumentacja, wyniki. Dobrostan ucznia, dobrostan pacjenta pozostaje czystą abstrakcją! Bezduszna machina oświaty, bezduszna machina służby zdrowia nie liczy się z bólem, lękami, cierpieniami ucznia i pacjenta. Trochę tak jak w tym moim śnie z umierającą mamą.

Warto by w jakiś sposób pracować nad świadomością, czy też – nie boję się tego stwierdzenia! – duchowością przyszłych nauczycieli i lekarzy. Ich kompetencjami etycznymi, ich poczuciem misji społecznej. Warto by uczyć ich komunikacji z drugim człowiekiem, pochylania się nad jego problemami. Niech każdy nauczyciel i każdy lekarz nabędzie umiejętności terapeutyczne – nauczy się dostrzegać i rozumieć trudną sytuację podopiecznych. To zapewne jest możliwe, tylko wymaga przesunięcia akcentów w kształceniu medycznym i pedagogicznym, a więc zmiany świadomości władz uczelni wyższych.

Dobrze by było, aby każde nieszczęśliwe z jakiegoś powodu dziecko, każdy cierpiący na depresję nastolatek zostali zauważeni w polskiej szkole, żeby zostali otoczeni opieką, szacunkiem i profesjonalnym wsparciem. Tak jak dobrze by było, żeby każdy pacjent mógł liczyć nie tylko na szybką, nowoczesną diagnostykę i terapię, ale także na to, że ktoś poprawi mu kołdrę, chwilę porozmawia, uśmiechnie się, potrzyma za rękę, pomoże pójść do łazienki, czy też pogłaszcze po głowie.

Takie miałam gorączkowe majaki.

Leave a Reply