CIAŁO

Po ostatnim tchnieniu zmienia się, zapada w bezradność. Trzeba je umyć z mniejszych lub większych trudów umierania. Przebrać w – godne tej sytuacji przejścia – piszę: ubrania, choć bardziej by pasowało słowo: szaty. Trzeba je ułożyć, dłonie spleść na brzuchu, podwiązać żuchwę, żeby usta nie były otwarte, kiedy ciało już zastygnie. Wokół zapalić świece. Potem należy wykonać telefon do przychodni i zaprosić lekarza, który stwierdzi zgon. Może to się wydarzyć dopiero co najmniej dwie godziny od ostatniego oddechu. Jest więc dużo czasu, żeby spokojnie przy ciele posiedzieć. Pomyśleć. Pomodlić się, jeśli ktoś chce i umie. Ostatni raz przyjrzeć się twarzy, zapamiętać kształt nosa, brwi, oczu i ust, które można jeszcze okryć pocałunkami. Pogłaskać policzek, włosy, dłoń, coraz chłodniejszą…

Ciało rozluźnia się, twarz wygładza, pięknieje. Pojawia się na niej delikatny uśmiech.

Wcale nie jest straszne, choć cywilizacyjnie przyzwyczajeni do nieobecności śmierci w naszym życiu, spychając ją na szpitalne oddziały, w większości chyba się go trochę boimy.  

A ono jednak – wbrew pozorom – potrzebuje od nas na koniec – jak sądzę – odrobinę czułości. I chyba na nią zasługuje.

Leave a Reply