BABCIOWANIE NA DUŻYM EKRANIE I INNE…

Stało się zabawnie. Miałam ochotę obejrzeć finałowy mecz Ligi Narodów na wielkim ekranie. Ewie udało się spełnić moją zachciankę. W trakcie siatkarskich emocji zadzwoniły wnuczęta i wyświetliły mi się „na meczu”, na dużym ekranie.

Pierwsze widzenie z siedmiodniowym Julianem miałam więc via Teamsy, via duży ekran. Było to bardzo emocjonujące i jednocześnie bardzo zabawne. Julianek, dopiero co nakarmiony, leżał na łóżku starszego rodzeństwa, na pierwszym planie – ogromny. Tosia łaskotała go w szyjkę i pod paszkami, by pobudzić do wydawania dźwięków… Machał rączkami i nóżkami, kręcił główką, otwierał oczy i troszkę pomrukiwał… Niewątpliwie jest śliczny, ma ciało starszego już dziecka, napięte, gładziutkie… Cieszy się wielkim apetytem, więc nie schudł po urodzeniu.

W tzw. międzyczasie przeczytałam pasjonującą książkę Pawła Kowala – „Abakanowicz. Trauma i sława”. Niezwykły portret wielkiej artystki, nakreślony przez historyka, a więc z ukazaniem tła historycznego, wydarzeń, które miały niewątpliwie wpływ na jej życie. Tak czy inaczej, czasami –  mam wrażenie –  wbrew intencji autora biografii, wyłania się postać osoby niezłomnej, nieulegającej modom, radom, namowom, przeciwnościom – całkowicie niezależnej, bezkompromisowej, świadomej swoich artystycznych pragnień i swojej wielkości, abstrahującej od polityki, w której Paweł Kowal uparcie chce ją umiejscawiać. Przełamującej artystyczne bariery, tworzącej nowe zjawiska plastyczne – rzeźby z tkanin, abakany. Potem ogromne formy przestrzenne z kamieni i metalu, zdobiące wiele miast na świecie. Twórca książki wnikliwie próbuje też analizować jej nietypowy model życia uczuciowego – otwarte, jawne funkcjonowanie z dwoma zakochanymi mężczyznami u boku. Artystka sprawiła, że dla wszystkich współpracowników było oczywiste i normalne, że np. podczas podróży służbowych i urlopów rezerwuje się trzy pojedyncze pokoje, a Abakanowicz sama decyduje, którego partnera danej nocy zaprasza do siebie. W czasie twórczych ciągów, gdy artystka całkowicie pochłonięta była pracą, panowie razem, zgodnie spędzali wolny czas. Obydwaj ją kochali. Obydwu kochała. Byli w stanie razem żyć w takim miłosno-przyjacielskim trójkącie do końca życia, umierając jedno po drugim – najpierw przyjaciel, potem Magdalena, na końcu mąż – w ciągu trzech lat. Piękna historia życia – niezależnego pod każdym względem!

Kolejna książka już w pogotowiu – „Katedra” Bena Hopkinsa. Już początek zachwyca – chłopski syn, sierota, nie zważając na obowiązujące w XIII wieku podziały społeczne, bezkompromisowo realizując marzenie o niezależności, osiąga rzecz niemożliwą – staje się wolnym człowiekiem. Znów obraz umysłu, który wie, że rzeczywistość nie jest po to, by jej ulegać, ale – by ją kształtować, zgodnie z własnym, nawet najbardziej nierealistycznym, pragnieniem.

W międzyczasie jeszcze dwa świetne filmy. Wzruszające „Życie przed sobą”, na podstawie ważnej kiedyś (chyba na początku studiów, a może pod koniec liceum) dla mnie powieści Romain’a Gary’ego oraz wizyjne meksykańskie „Bardo”, niezwykły filmowy strumień świadomości – momentami zapierający dech w piersiach, momentami zabawny, przywołujący twórczość Felliniego, chwilami szokujący i ściskający za gardło… No i dwa klasyczne kryminały z duetem: Al Pacino – Robert de Niro: „Gorączka” i „Irlandczyk”. Pierwszy też pełen wzruszeń.

Za gardło ściskał także koncert Holly Cole na dużym ekranie – Jazzwoche Burghausen 2009. Nie obyło się bez łez…

Pojawiła się konieczność pojechania na pół godziny do Warszawy – tam remont segmentu i problemy wykonawców, wymagające mojej obecności… Nagrodą – świetny zestaw muzyczny w Rock Radiu w drodze w obie strony, a przede wszystkim – widok pary orłów bielików, kołujących nad drogą dojazdową na wieś.

Leave a Reply