VAYA CON DIOS

Czasami w natłoku codziennych spraw – większych i mniejszych, miłych i trudnych, szkolnych i domowych – dopada mnie jakaś myśl, kompletnie oderwana od rzeczywistości, natrętna jak mucha, z silnym imperatywem wewnętrznym, żeby się przy niej zatrzymać i nad nią zastanowić…

Tym razem, jakieś dwa tygodnie temu, pojawiła się w mojej głowie zaskakująca fraza: „Vaya Con Dios”. Szok – o co chodzi?! To był taki belgijski zespół, którego dawno temu razem słuchaliśmy… Rzucam więc wszystko i staję przed Jurka imponującym regałem z płytami… Na szczęście starsze płyty są jeszcze ułożone w porządku alfabetycznym… Znajduję… Zabieram na wieś… Dużo wzruszeń… M.in. „nasz” utwór (jak mogłam o nim zapomnieć?!!!) – Don’t Break My Heart…

Miłość jest trudna… Wymaga przede wszystkim piekielnej odwagi… Także pracy… Połączenia wielkiej namiętności z jeszcze większą mądrością (czy one się przypadkiem wzajemnie nie wykluczają?!!!) Jest baaardzo ryzykowna! Bywało gorąco! Bywało różnie! Ale jakże przyjemnie było potem przytulić się w wolniutkim tańcu, np. przy „Don’t Break My Heart”. Poczuć zapach… Poczuć ciepło… Poczuć czułość… Gwałtowną namiętność… Miłość niesie ze sobą euforię, ale też ryzyko łez… Więc płaczę… Dużo płaczę…

W tym samym czasie w szkole – niezwykłe spotkanie z Andrzejem Ziółkowskim… O duchowości… W jaki sposób można przeprowadzić takie spotkanie – w szkole, między lekcjami, z licealistami… Czy to jest w ogóle możliwe? Na szczęście uczniowie są przygotowani na etyce przez Krysię Szrajber, która też to spotkanie prowadzi. Na szczęście nasz gość posiłkuje się sztuką – muzyką i swoimi niesamowitymi zdjęciami. Rozpoczyna spotkanie krótkim filmem, którego bohaterem jest wielki przebój lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku „One of Us”, zaśpiewany przez Joan Osborne, połączony ze zdjęciami świętych miejsc i rozmodlonych ludzkich twarzy… To był także „nasz” przebój – mój i Jurka!!!

Potem Andrzej Ziółkowski opowiada o traumie, którą przeżył i  swoich poszukiwaniach sensu… Niespodziewanie zmarła mu żona, dotychczasowe życie zawaliło się. Wyruszył w samotną podróż po świecie, z aparatem fotograficznym. Pielgrzymował do różnych świętych miejsc. Tam starał się znaleźć sacrum w drugim człowieku… Starał się uwieczniać aparatem moment spotkania ze Stwórcą. Wśród świątyń różnych monoteistycznych wyznań znalazł w Indiach chrześcijański aszram czy też, jak podaje słownik, aśramę, założoną przez ojców benedyktynów. Nauczył się medytować. Wciąż fotografował. Zaczął odzyskiwać równowagę. Efektem tego czasu są dwa wspaniałe albumy: „The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum” oraz „Universal Wisdom. Wieczysta Mądrość”. Z nimi spędziłam dwa ostatnie weekendy na wsi. Przede wszystkim cieszyłam oczy i duszę pięknymi zdjęciami. Przypomniałam sobie założenia siedmiu religii – hinduizmu, buddyzmu, taoizmu, sikhizmu, islamu, judaizmu i chrześcijaństwa. Z przyjemnością przeczytałam przedmowy Olgi Tokarczuk, Dalajlamy oraz Sekretarza Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego – Msgr. Indunil J. Kodithuwakku K, a także tekst Andrzeja Ziółkowskiego „Brama Kobiety”. Z tego ostatniego – wymowny fragment, który uzmysłowił mi, dlaczego był czas, kiedy ważny dla mnie stał się taoizm :

„Fotografując człowieka różnych wiar i sam uczestnicząc w misteriach jego wyznań, odkryłem, że owa „nowa świadomość” nie dokona się bez zasadniczej zmiany paradygmatu dominacji mężczyzn w religijnym dyskursie i oddaniu w nim miejsca Kobiecie. Rola kobiet we wszystkich religiach jest pomniejszana przez kulturowe uwarunkowania. Dodatkowo w sferze sacrum mężczyźni przywłaszczyli sobie prawo do bycia „bramą” do niebios. … Patriarchalnie zdominowane religie tracą na naszych oczach zdolność budowania dobra i harmonii między ludźmi. Jestem głęboko przekonany, że tylko poprzez „Bramę Kobiety” możemy przypomnieć sobie przechowane we wszystkich tradycjach religijnych wartości kontemplacji, poczucia sacrum, szacunku dla jedynej Prawdy i Miłości jako Ostatecznej Tajemnicy, które jak kiedyś, tak i dzisiaj pozostają do odkrycia w nas samych. By, jak głosi Tao Te Ching, „duch tej doliny nie umarł”, nowa świadomość religijna, czerpiąc z gleby wieczystej mądrości, będzie musiała odzyskać należne jej od początku Twarz i Serce Kobiety.” Odnalazłam w domu na półce cztery książki o taoizmie – „Tao jest milczeniem”, „Tao seksu i długowieczności”, „Tao związków miłosnych” i „Tao zdrowia”. Planuję sięgnąć do nich w najbliższych dniach. W albumach Andrzeja Ziółkowskiego przewija się także motyw wspólnych korzeni religii i sztuki. Niewątpliwie ich wspólnym mianownikiem jest sacrum, boska energia. Widać to w zdjęciach naszego gościa – natchniony artyzm! W ten weekend – także film Jona Batiste: „Amerykańska symfonia”. O twórczości jako formie istnienia. I trochę o tym samym – film o Davidzie Bowie’m i video clipy jego piosenek, z utworami z ostatniej płyty włącznie. Ta płyta powaliła nas kiedyś z Jurkiem na kolana. Ukazała się dwa dni po śmierci artysty, a jej tematem było umieranie. Własna śmierć jako tworzywo kreowanej przez siebie sztuki!!!

Dzielność, godność, wolność człowieka zaprawdę nie mają granic!!! Tak jak miłość, wiara i sztuka! Nadzieja w miłości, wierze i sztuce! Vaya Con Dios!

Albumy Andrzeja Ziółkowskiego trafią w nadchodzącym tygodniu do biblioteki szkolnej.

Leave a Reply