POWINNAM…

Są tacy, którzy uważają, że – zgodnie z obowiązującą obecnie teorią psychologiczną, absolutnie jedynie słuszną! – powinnam bardziej pokochać siebie. Zachwycić się sobą taką, jaka jestem. Czuć wdzięczność i dumę z faktu istnienia. Adorować siebie i dogadzać sobie – a to smaczności jakieś zjadać, a to kąpieli aromatycznych zażywać, stroić się, pachnieć i medytować. Poczuć pewność, że jestem absolutną, doskonałą, niepowtarzalną pełnią, sama dla siebie sensem i treścią istnienia. Bez tęsknoty, bez bólu, bez cierpienia! Bo te przeżytkiem są jakimś, wynikającym z braku świadomości i niedouczenia.

Są tacy, którzy uważają, że powinnam jak najszybciej polecieć do Meksyku, przytulić wnuczęta… Inni, że wręcz przeciwnie, udać się na weekend do Luksemburga lub do Berlina. Zgubić negatywizmy w labiryncie nieznanych ulic. Może znaleźć gdzieś za rogiem jakieś nowe otwarcie, nowy, zaskakujący rozdział tej powieści…

Jeszcze inni – że bez reszty oddać się grządkom i roślinom. Jak Anteusz szukać siły w matce Ziemi. Albo – w jej kamieniach.

Albo – prowadzić ożywione życie – towarzyskie, kulturalne; kino, teatr, galeria, koncert, spotkanie za spotkaniem…

Myśląc o tych powinnościach – próbuję się do nich przymierzać… W każdej coś mnie pociąga i coś mi przeszkadza. Coś wybieram z tej oferty. Coś rozważam i planuję.

Czekam na głos wewnętrzny, imperatyw, który nie zna alternatywy. Moja natura mnie rozleniwiła – zawsze szłam tam, dokąd gnało mnie przemożne pragnienie. Nigdy nie rozważałam – tak? Czy – siak? Był mus! Wewnętrzna konieczność. Potężna fala, która mnie pchała przez życie. Nadawała mu sens, smak, barwę i temperaturę.

Tej fali mi teraz brakuje. Zawisłam. Zastygłam. Dziwię się. Przyglądam… Rozglądam…  Szukam czegoś dla siebie… Ale nie wiem, czego…

Patrzę na zdjęcie wnuka, serfującego na oceanicznej fali. Naszego małego Tadziulka;) ! Czuję zachwyt i lęk jednocześnie.

Tak naprawdę czekam na swoją falę… Niech mnie podetnie, porwie i zaniesie – nie wiadomo, dokąd!

Leave a Reply