O PAMIĘCI

Ktoś z własnej inicjatywy pożyczył mi książkę – „Koniecznie musisz przeczytać, a potem powiesz mi, co myślisz!”

Maria Stiepanova napisała tekst pt. „Pamięci pamięci”. Impulsem do jego stworzenia była śmierć cioci autorki, siostry jej taty; kontakt z przedmiotami nagromadzonymi w mieszkaniu zmarłej oraz miejscami, z którymi była związana. Już na trzydziestej pierwszej stronie znalazłam fragment, który mogłabym uznać za swój:

„A przy tym od zawsze wiedziałam, że kiedyś napiszę książkę o rodzinie … (sumarycznych, zsumowanych w jedno żyć – ponieważ tak wyszło, że ja byłam pierwszym i jedynym człowiekiem w tej rodzinie, który znalazł powód do opowieści skierowanej na zewnątrz: z intymnej rozmowy swoich, jak spod ciepłej czapki – do wspólnej sali dworcowej doświadczenia zbiorowego). To, że wszyscy ci ludzie, żywi i martwi, nie zostali zobaczeni, że życie nie dało im ani jednej szansy pozostania, zapisania się w pamięci, pobycia w świetle, że ich zwyczajność doprowadziła do braku zwykłego ludzkiego zainteresowania, wydawało mi się niesprawiedliwe.”

W powyższym fragmencie nie pasuje mi tylko słowo „zwyczajność”; drugą połowę ostatniego zdania napisałabym tak: „… że nawet pomimo ich niezwykłości skazani zostali na brak zwykłego ludzkiego zainteresowania, wydawało mi się niesprawiedliwe.”

I teraz już jest po mojemu! Jest przestrzeń na opowieść o cioci-babci Jance Roguskiej, o dziadku Ludwiku Buśkiewiczu, o babci Felicji Buśkiewicz z domu Roguskiej, o cioci Zuzannie Rybus z domu Buśkiewicz, o wujku Tadeuszu Rybusie, o prababci Józefie Roguskiej z domu Tupikowskiej, o cioci-babci Stefanii Adamowicz z domu Gieryn, o prababci Aleksandrze Gieryn, o moim teściu Antonim Piskorskim i wielu innych – niezwykłych, dzielnych, barwnych osobowościach, które przecież nie mogą popaść w zapomnienie. Otwiera się też możliwość opisania – podobnie jak to jest w tekście Stiepanovej – tych najciekawszych spośród zdjęć, zgromadzonych w albumach, wypełniających całą szafę w ursynowskim domu.

Ciocia Janka Roguska… Ileż wątków… Ileż gotowych scenariuszy filmowych… Miłość w Petersburgu. On carski oficer… Kulturalny, oczytany, „z manierami”… Randki na ślizgawce… Jazda na łyżwach we troje, bo musiała być przecież przyzwoitka… 1917 rok… Ucieczka przed rewolucją – z Petersburga do Warszawy… Tęsknota za miłością życia… Nigdy żaden mężczyzna nie zajął miejsca przy boku cioci, żaden nie dorównał… Potem II wojna światowa… Kedyw AK, DISK KG AK – dywersja i sabotaż kobiet, ukrywanie w mieszkaniu uciekinierów z getta, w tym dzieci, Pawiak (dobrze, że Niemcy brali czasami łapówki!), Powstanie Warszawskie – cały szlak bojowy, ucieczka z obozu przejściowego w Pruszkowie, po 1945 roku – skuteczne mylenie tropów przed bezpieką.

Dziadek Ludwik Roguski, pełen życia i radości, towarzyski, świetny tancerz, żołnierz AK (w domu – gdzie żona i dzieci –  przechowywana była skutecznie ukryta, nieodnaleziona przez Niemców pomimo dwóch rewizji – broń i bibuła), więziony na Pawiaku, wykupiony z niego za rosyjskie złoto. Kiedy dowiedział się, że jego synowi nie udało się wydostać z ulicznej łapanki, znalazł go,  nieskutecznie próbował wykupić i w końcu przekupił strażnika, żeby wpuścił go do syna. Pojechali razem do obozu koncentracyjnego Mautchausen-Gusen. Wspierał tam syna, dbał o niego. Dzięki niemu obydwaj przeżyli to niemieckie piekło w austriackich kamieniołomach. Po powrocie do Polski, opóźnianym przez pobyt w szpitalu i poobozową rehabilitację mojego taty, pogodził się z tym, że babcia znalazła już oparcie w innym męskim ramieniu. Poślubił w Gdańsku Niemkę, wdowę po żołnierzu Wehrmachtu, który zginął na froncie wschodnim.

Babcia Felicja Buśkiewicz z domu Roguska. Kochałam jej wojenne i nie tylko wojenne opowieści – ekspresyjne i onomatopeiczne. Emocjonalna, nadwrażliwa, kochliwa, lękowa, a jednak – co najmniej dwukrotnie przewoziła pociągiem z Warszawy do kryjówek na wsi żydowskie rodziny. Przewoziła też rąbankę ze wsi do stolicy – przecież dzieci trzeba było nakarmić. Za jedno i drugie groziła śmierć. Za synem uciekła z kolumny prowadzonej przez Niemców na śmierć. Wiedziała o przynależności męża do AK, znała zawartość domowych kryjówek.

Ciocia Zuzanna Rybus z domu Buśkiewicz, siostra mojego taty. Empatyczna i niezwykle odważna. Podczas jednej z rewizji w domu rodzinnym gestapowiec kazał jej grać na fortepianie. Bała się strasznie, ale grała. Niemcy niczego nie znaleźli, ale i tak aresztowali jej tatę – Ludwika. Po ich wyjściu nie mogła wstać od instrumentu. Na jakiś czas z silnego stresu straciła władzę w nogach. Gdy w łapance aresztowano jej brata, mojego tatę Romana, a jej tata Ludwik dał się aresztować razem z synem, szukała ich – biegając po ulicach Warszawy pod ostrzałem – z garnkiem pełnym ciepłej zupy, żeby ich nakarmić. Zostały same –  Zuzanna, jej mama Felicja, jej babcia Józefa oraz niepełnosprawna siostra babci Leontyna. Był 1944 rok. W kamienicę, w której mieszkały, trafiła bomba. Dom się zapalił. Felicja chorowała na zapalenie opon mózgowych, miała wysoką gorączkę, była nieprzytomna. Józefa od huku eksplozji ogłuchła i była w szoku. W ogóle nie wiedziała, co się dzieje. Leontyna nie chodziła. Zula, wtedy nastolatka, wyprowadziła kolejno z płonącego budynku: matkę, potem babcię. Znalazła gdzieś dziecięcy wózek i udało jej się także z jego pomocą uratować niepełnosprawną ciocię-babcię. Dzielną była dziewczynką!

Jej przyszły mąż Tadeusz Rybus też był przykładem odwagi. Żołnierz Armii Krajowej walczył w Powstaniu Warszawskim. Po jego upadku dwukrotnie uciekał z niemieckich obozów. Walczył w partyzantce Josipa Broz-Tity. Przedarł się do Włoch do Armii Andersa. Był w niej czołgistą. Do Polski z Wielkiej Brytanii wrócił, stęskniony za bliskimi, w 1947 roku. Musiał się regularnie meldować na przesłuchaniach w bezpiece.

No i mogłabym tak pisać bez końca… Wszyscy, których mam w głowie i w sercu, jeszcze nieopisani, bardzo zasługują na swoją historię…  Obszerną historię!I jeszcze zdjęcia! Każdemu należy się własna opowieść!

A tu życie do przeżycia… Książki do przeczytania… Filmy do obejrzenia… Gitara od kilku dni leży odłogiem… Ratunku!  

A przecież jeszcze jesteśmy rodzinnie w trakcie tworzenia drzewa genealogicznego, które – kilka razy już finalizowane – zakończone jednak być nie może. Cały drugi dzień świąt wysyłałam zięciowi skany zdjęć – i tych już zdigitalizowanych przez Jurka i tych, wypełniających szczelnie albumy, których mam pełno w ursynowskim mieszkaniu. Zdjęcia-portrety osób, występujących w drzewie… Siedziałam na dywanie i przerzucałam kolejne zbiory…

Dzięki temu drzewu – odświeżone kontakty, nowe relacje, ciekawe rozmowy i opowieści…

Odkrywam teraz historie życia sióstr ciotecznych Jurka. Jedna z nich – w trakcie ciężkiej choroby, żeby uciec od bólu i lęku przed śmiercią – zaczęła …tkać misterne gobeliny. Są one reprodukcjami znanych obrazów. Przesłała mi ich zdjęcia. Zachwyt, podziw i wzruszenie… Szkoda, że mieszka pod Wrocławiem i na razie nie możemy się spotkać.

Myślę o rodzinie stale… Przywołuję wydawałoby się zapomniane, mało ważne sytuacje… Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten wewnętrzy przymus opisywania wszystkiego… Narastające ciśnienie, poczucie konieczności…

Zwłaszcza, kiedy odkrywam – z upodobaniem, zaangażowaniem, pasją – piękno w człowieku, jego dzielność i niezłomność. Fascynują mnie narodziny heroizmu i wielkości w zwyczajnych ludziach, momenty transformacji i sytuacje, które stały się katalizatorami przemian, duchowego rośnięcia.

Fascynują mnie fotografie, nawet te pozornie nieudane – nieostre, źle wykadrowane. Za każdą z nich stoi jakaś historia. Czasem – tajemnica… Każda z nich zasługuje na wiersz.

Walcząc w drugi dzień świąt z czasem, przekopując się przez niepoliczalne ilości fotografii (wiem, wiem, że powinna być „liczba”, ale w tym przypadku pasuje mi bardziej „ilość”), znalazłam sporej wielkości i grubości album. Album, o którym zupełnie nie pamiętałam, a ewidentnie stworzony moimi rękami i opatrzony moimi tekstami. Powstawał – chyba w sporym pośpiechu, żeby nie powiedzieć – amoku, z czułości dla zdjęć rozsypanych, nieuporządkowanych, zagubionych w przestrzeni – prawdopodobnie jakoś niedługo po likwidacji rodzinnego mieszkania na Ochocie. Wklejałam do niego, z grubsza tematycznie pogrupowane, zdjęcia z różnego czasu i różnych miejsc. W przeważającej większości – rodzinne… Aż tu – bęc! – kilka stron zatytułowanych moją ręką: Podróże i kobiety Romana Buśkiewicza. Różne atrakcyjne miejsca na mapie świata i różne atrakcyjne kobiety… Musiałam znaleźć w mieszkaniu przy Korzeniowskiego jakąś kopertę, w której tata trzymał swoje zdjęcia i której ze sobą nie zabrał, kiedy po raz trzeci się ożenił. Przez długie lata miałam mu za złe jego zamiłowanie do kobiet… A teraz go podziwiam. Po koszmarze obozu koncentracyjnego mógł sam stać się zgorzkniałym okrutnikiem, impulsywnym agresorem-bestią dla słabszych albo zadziałać autodestrukcyjnie i na przykład popełnić samobójstwo, może nawet rozszerzone (bo przecież zło króluje na świecie). A on się śmiał i bawił. Spijał śmietankę życia. Kochał mamę, ale ona po moich narodzinach straciła zainteresowanie nim. Była też bardzo zaangażowana w sprawy zawodowe. Szukał więc atencji i seksu u innych kobiet. Był przystojny. „Miał gadkę”. Sztuka flirtu nie była mu obca. Znakomicie tańczył. Grał na instrumentach. Miał powodzenie u płci przeciwnej. Korzystał z tego. Zorganizował sobie, wynalazł jakimś cudem (w PRL-u!!!) możliwość podróżowania bez większych wydatków i – jak na tamte czasy – w luksusie. Pływał jako pasażer na statkach handlowych. Pieniądze na rejsy zbierał z dodatkowej swojej pracy w DKF-ach. W bieliźniarce trzymał kopertę „na zaskórniaczki”. Tak ją nazywał. I tam chował każdy zarobiony w klubach filmowych grosz.  Był wrażliwym i – wbrew pozorom –  rodzinnym człowiekiem. Codziennie – kiedy już pojawiły się w domach telefony – dzwonił do swojej mamy, swojej siostry i do mnie z pytaniem – co słychać. Dopiero całkiem niedawno zrozumiałam, dlaczego moja mama nigdy nie miała mu za złe jego licznych romansów. To ja, nastoletnia,  dałam sobie prawo, żeby awanturować się, kiedy do domu telefonowały jakieś zakochane w nim kobiety lub kiedy nie wracał na noc, albo wracał, żeby wytrzeźwieć. Z dwiema – Martą i Krystyną – związany był przez długie lata. A mama była spokojna. Nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Tata też nigdy nie reagował agresją na moje reakcje – starał się obrócić wszystko w żart lub ignorować. Złościło mnie to wtedy okropnie! Ale po latach wreszcie też to zaakceptowałam. Bo przecież dał nam obu – i mamie, i mnie – dużo miłości, szacunku, zachwytu, akceptacji i bardzo dużo radości, kiedy już spędzał z nami czas.

Kiedy powiedziałam o swoim albumowym znalezisku przyjaciółce, ta zdziwiła się, czemu tych zdjęć nie wyrzuciłam – „A co, jeśli wnuczęta je kiedyś znajdą?!”  A ja chciałabym, żeby spróbowały zrozumieć swojego nieznanego pradziadka i odnalazły w jego pozornie nagannym sposobie życia ziarenko heroizmu,  dzielności i piękna. Żeby nie oceniały ludzi zerojedynkowo, żeby nie postrzegały świata w kolorach czarno-białych. A poza tym – jak można wyrzucić taki zapis historii życia bliskiej osoby… Nawet, jeśli w pierwszym momencie to życie wydaje nam się naganne, nieprzyzwoite lub kontrowersyjne i budzi nasz sprzeciw… Prawda życia wymaga pracy, wymaga próby zrozumienia różnych ludzkich postaw i wyborów, wymaga czułości dla życia jako takiego…

A mój imperatyw wewnętrzny – przywracania pamięci o ludzkich losach i twarzach to tylko „… jeszcze jedna skazana na klęskę próba sprzeciwu: sprawić, by przeszłość zachowała godność, a wiedza naukowa jej prawa, z których pierwsze to immunitet wobec gotowych koncepcji i nałożonych z zewnątrz ram.” (Maria Stiepanova, Pamięci pamięci, s. 214-215).

Przywracanie pamięci bez przykładania własnych oczekiwań, obowiązujących wtedy lub/i teraz schematów i norm. Z szacunkiem, zachwytem i podziwem nie dla człowieka-ideału, ale dla człowieka, który podejmuje – pomimo wszystko! – próbę (być może niedoskonałą! na pewno niedoskonałą!) odważnego istnienia, sensownego, twórczego, dzielnego istnienia – pomimo śmierci, pomimo lęku, pomimo bólu, pomimo rozpaczy, pomimo nieuchronności cierpienia, pomimo całego zła tego świata…

Ta próba, choć obarczona z góry niedoskonałością, jest dla mnie bezcennym diamentem, który należy uchronić przed zapomnieniem, oświetlić snopem zainteresowania i miłości.

Leave a Reply