Kiedy zdawałam na polonistykę, na jedno miejsce było dziesięciu kandydatów. Na roku – 200 studentów, podzielonych na 10 grup. W mojej dwudziestoosobowej grupie znalazły się naprawdę świetne osoby. Wśród najbliższych mi były – Ela Sadura-Klawe i Wanda Curyło-Skrzypczyk. Ela ostatnio była dyrektorką szkoły w Brwinowie. Jest współautorką podręcznika języka polskiego dla klasy 5 – „Daję słowo”. Wanda jeszcze obecnie jest dyrektorką szkoły na Ursynowie. Bliska mi była także Dorota Cirlić – obecnie wybitna tłumaczka literatury pięknej z języka serbskiego i chorwackiego. Przyjaźniłam się z Jackiem Kamińskim, Jankiem Strękowskim i Piotrem Bratkowskim. Jacek był później dziennikarzem Gazety Wyborczej. Janek – opozycjonistą, działaczem KOR, dziennikarzem w Tygodniku Solidarność. Obecnie jest scenarzystą. W 2014 r. odznaczony został Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piotr już w czasie studiów publikował swoje wiersze w prasie, wydawał pierwsze tomiki. Obecnie zajmuje się także krytyką literacką i publicystyką. Pracował w Gazecie Wyborczej, Rzeczpospolitej, teraz – w Newsweek Polska.
Studiowałam więc razem z naprawdę wybitnymi ludźmi. Lecz był w naszej ćwiczeniowej grupie student uważany zgodnie przez wszystkich – zarówno studentów jak i nauczycieli akademickich! – za najtęższy umysł na naszym roku, a być może – na całym wydziale. Tą osobą był Michał Boni. Pod koniec studiów niektórzy z nas aplikowali na studia doktoranckie. Wśród nich był Michał. Na studiach doktoranckich było tylko jedno miejsce. Dla wszystkich było oczywiste, że przyjęty zostanie właśnie Michał. Niestety, „po linii partyjnej” przyjęto studentkę mierną, ale ideologicznie właściwie zorientowaną – niejaką Ewę. Rwetes powstał okrutny – istny bunt wśród braci studenckiej i nauczycieli akademickich. Reakcja społeczności akademickiej była na tyle silna, że władze uczelni ugięły się. Zrobiono wyjątek i przyjęto dwie osoby – Ewę i Michała.
Michał miał ksywkę – Profesor. Faktycznie podczas niektórych zajęć wydawało się, że wie więcej od nauczycieli. Przy tym był powszechnie lubiany – za skromność, życzliwość, ciepły stosunek do wszystkich ludzi, wysoką kulturę osobistą. Nasza grupa integrowała się bardzo także poza zajęciami. Najczęstszym miejscem integracji była czytelnia przy ul. Świętojańskiej, czasem BUW, ławeczka na skarpie za budynkiem Wydziału Polonistyki oraz niestety takie miejsca jak Harenda, staromiejskie knajpki, Nowy Świat. Tam na serwetkach, niekoniecznie przy herbacie, powstawały wiersze. Tam trwały dyskusje o literaturze często do zamknięcia lokalu. Tam mieszaliśmy się z uznanymi już wówczas twórcami kultury – Januszem Głowackim, Markiem Piwowskim, Janem Himilsbachem i ich towarzystwem.
Michał Boni miał jedną wadę. Po zajęciach można go było spotkać jedynie w czytelni. W pozostałych miejscach nie bywał.
Po studiach obronił doktorat na UW. Był pracownikiem naukowym na Wydziale Polonistyki, działaczem podziemia. Kilka razy pełnił funkcję ministra. Był posłem, doradcą premiera. Odznaczono go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Teraz w Brukseli zajmuje się bezpieczeństwem w cyberprzestrzeni. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że efekty jego pracy mogą być ważniejsze dla bezpieczeństwa Polski i Europy od działań generałów i Ministerstwa Obrony Narodowej.
Ręczę za jego intelekt, pracowitość i charakter. O dorobku można sobie poczytać w Internecie.
Ostatnio towarzysko poznałam zachwycającą i niezwykłą kobietę. Jest profesorem, była ministrem i pierwszym polskim komisarzem w Unii Europejskiej. Odznaczona została Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, portugalskim Orderem Zasługi i francuską Legią Honorową. Przy tym jest wyjątkowo skromną, ciepłą i miłą osobą, zaangażowaną bardzo w kwestie związane z przyszłością Polski, Europy i Świata. O niczym innym nie chce rozmawiać. 15 lat pracuje w strukturach Unii Europejskiej, dbając o interesy Polski. Zna świetnie instytucje i procedury unijne. Zna europejskich decydentów, ma z nimi stały kontakt. Nigdy w młodości się nie poznałyśmy. Ona studiowała na SGPiS (obecnie – SGH). Niewielu miałam znajomych z tej uczelni. W latach osiemdziesiątych należałam do Solidarności. Ona – do PZPR. Ale teraz od lat wykonuje mrówczą, codzienną, gigantyczną pracę, pisząc sprawozdania, programy, przewodnicząc rozmaitym gremiom w Parlamencie Europejskim. Wiele jej wszyscy zawdzięczamy, choć niewiele o tym wiemy, bo to często politycy z pierwszych stron gazet przypisują sobie wypracowane przez nią sukcesy. Cicha, pracowita, profesjonalna mróweczka… Danuta Hubner.
Naprawdę możemy być dumni, że mamy tak znakomitych przedstawicieli naszego kraju w strukturach Unii Europejskiej! I niech tak pozostanie!!!