KOBIETA I MĘŻCZYZNA – UZUPEŁNIENIE

Napisałam tekst „Kobieta i mężczyzna” i oczywiście przypominają mi się fakty, które też powinny być w nim przytoczone, a o których jakoś zapomniałam…

Pierwsza kwestia związana jest z Jurka odwagą… Tę chyba jakoś odziedziczył po swoim ojcu. Mój teść – Antoni Piskorski – drugą wojnę światową spędził w obozie jenieckim w Niemczech, gdzie trafił w pierwszych dniach września 1939 r. Z tego obozu pod koniec wojny został oddelegowany do pracy na wsi. W gospodarstwie, do którego trafił, mieszkały same kobiety. Mężczyźni albo zginęli, albo walczyli na froncie. Kiedy do wsi wkroczyli alianci, dochodziło do gwałtów na Niemkach. Zwycięscy żołnierze próbowali wyegzekwować swoje niepisane – w naszym i nie tylko naszym kręgu kulturowym obowiązujące często wbrew oficjalnym  regulacjom – prawo do posiadania kobiet wroga. Wpadli także do gospodarstwa, w którym pracował ojciec Jurka. Wydaje mi się, że mowa była o Francuzach. I ten polski jeniec, niewolnik, przymusowy robotnik jednoosobowo wstawił się za kobietami i – jakimś cudem – zapobiegł ich tragedii. Jak mu się to udało, czy zdążył zdobyć jakąś broń, czy wystarczyła słowna perswazja… Za mało drążyłam temat. Nie wiem. Wiem jednak, że kobiety były mu bardzo wdzięczne. W czasach, gdy na półkach w polskich sklepach gościł jedynie ocet, przysyłały teściom bogate paczki, pełne smakołyków, środków czystości i rajstop. Rodzice Jurka (jego mama pracowała w tym samym gospodarstwie) dwukrotnie w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych skorzystali z zaproszenia swoich byłych gospodarzy.  

Odwaga Jerzego nie dotyczyła wyłącznie różnych chuliganów, typów spod ciemnej gwiazdy i nie wynikała jedynie z wewnętrznego imperatywu obrony słabszego. Był odważny w ogóle. Nie pamiętam, żeby się czegoś bał; by „zapijał” stres alkoholem, wpadał w panikę, a kilka bardzo trudnych sytuacji przeżył. Jedną z nich była konieczność zamknięcia firmy budowlanej „Pomorze”. Przy Ministerstwie Zdrowia działał ZIC (rozwinięciem tego skrótu był chyba Zarząd Inwestycji Centralnych), który zlecał „Pomorzu” m. in. budowę kolejnych obiektów Centrum Onkologii i rozbudowę Instytutu Kardiologicznego w Aninie, a także finansował te inwestycje. W 2003 r. ZIC został zlikwidowany. Chyba rok lub półtora wcześniej w ramach reorganizacji systemu zawiesił finansowanie czegokolwiek. Niestety „Pomorzu” nikt nie zawiesił konieczności wypłaty wynagrodzeń, płacenia składek ZUS i podatków. Z dnia na dzień wstrzymane zostały prace w Aninie. Pomimo to nie było w domu załamań nerwowych, złorzeczenia i szaleństwa rozpaczy. Jurek po prostu – krok po kroku – rozwiązywał najpilniejsze problemy. Udało mu się przeciąć węzeł gordyjski likwidacji przedsiębiorstwa bez większych strat własnych. Wypłacił też należne wynagrodzenia pracownikom.

Podobnie zachował się we wrześniu 2020 r. w obliczu diagnozy. Podjął leczenie. Starał się żyć normalnie. Jeździliśmy na kroplówki. Jeździliśmy na Belwederską. Jeździliśmy na działkę, gdzie rozpoczęliśmy budowę domu… Jurek nie popadał w rozpacz. Nie miał problemów ze spaniem. Śmiał się. Słuchał muzyki. Żartował. Zmarł uśmiechnięty.

Był niezwykle dzielnym człowiekiem.

Muszę też uzupełnić informacje o szyciu przez Jurka ubrań.

Działo się to w czasach, gdy odzież kupowana w różnych „pedetach” (Państwowy Dom Towarowy) czy „cedetach” (Centralny Dom Towarowy) w ogóle nie nadawała się do noszenia – ani ładna, ani wygodna. Wyjątek od tej reguły stanowiły krótkie serie Mody Polskiej – kolekcji stworzonych przez projektanta Jerzego Antkowiaka i ubrania zaprojektowane  przez Barbarę Hoff,  sprzedawane w Domach Towarowych Centrum.

W związku z tym Jurek nauczył się sam szyć sobie rzeczy. Zawsze był świetnie, modnie ubrany. Marzył jednak o oryginalnych jeansach i kurtce amerykańskich marines. W czasie studiów zarabiał nie najgorzej myjąc okna na wysokości. W końcu udało mu się zrealizować marzenie.

Zaraz po powrocie z Rembertowa (tam znajdowały się tzw. „ciuchy”, czyli bazar z luksusowymi zachodnimi ubraniami)… rozpruł i spodnie (były to chyba „levisy”) , i kurtkę… Następnie udał się do Składnicy Harcerskiej przy ul. Marszałkowskiej i zakupił dwa rodzaje świetnego zielonego bawełnianego płótna. Na zachodzie wchodziła właśnie moda na zielony jeans… Z jednego typu materiału zaczął szyć kurtki, z drugiego – spodnie. Sprzedawał je potem na tych samych „ciuchach”. Jednej soboty udało mu się sprzedać trzy kurtki i wrócił z Rembertowa z zimowymi butami i pięknym tureckim kożuchem dla mnie. Pasowały jak ulał. Była to pierwsza zima w moim życiu, kiedy nie marzłam i czułam się ładnie ubrana. Kupno kożucha było poza moim zasięgiem (nauczycielska pensja), a także poza możliwościami moich rodziców, którzy pracowali w kinematografii. Uszył mi także piękny kostium z lnianego, beżowego płótna, którego żakiet ozdobiony był elegancką baskinką. Nie do kupienia w żadnym sklepie! Kiedyś dostałam od „wujka z Ameryki” kupon sztruksu w kolorze wyblakłej niezapominajki. Potem przez wiele sezonów chodziłam w super wygodnych i zgrabnie wyglądających spodniach.

Muszę jeszcze napisać o naszym mieszkaniu na Ursynowie. Klucze odebraliśmy w styczniu 1985 r. Byłam w ciąży. Poród był planowany na imieniny Jerzego – 23 kwietnia. W związku z powszechnym brakiem czegokolwiek ładnego w sklepach powstał problem z urządzeniem mieszkania. Nie chcieliśmy mieć na podłodze płytek pcv, a w dużym pokoju – popularnej wówczas, dramatycznie brzydkiej  meblościanki, którą i tak trzeba było „wystać” po nocach przed sklepem meblowym „Emilia”. Kolega architekt odstąpił Jurkowi swój przydział desek świerkowych na budowę domu. Koleżanka architekt – kremowe śliczne kafelki. Zaczął się dla Jurka wyścig z czasem. Pracował wówczas na uczelni. Na pełen etat. Po pracy jeździł do nowego mieszkania i tam zamieniał się w stolarza. Ostatnim autobusem wracał na Ochotę, do domu moich rodziców, gdzie mieszkaliśmy. Na ósmą rano był już z powrotem na Ursynowie na SGGW. W ten sposób położył glazurę w łazience, toalecie i kuchni. Samodzielnie – jak on to zrobił!!! – położył w całym mieszkaniu podłogę ze świerkowych, długich desek i boazerię w przedpokoju. Porobił meble – szafy ubraniowe, szafki w kuchni, stół kuchenny z ławą-siedziskiem i schowkiem jednocześnie, półki na książki, regał wydzielający deskę kreślarską z dużego pokoju oraz nasze łóżko w sypialni.

Mieliśmy mieszkanie-rękodzieło, oryginalne, niepowtarzalne, pachnące żywicą, jasne, funkcjonalne, piękne. Wszyscy je podziwiali, a ja dbałam o nie bardzo, pucując wszystko czasem do późnej nocy. Wiedziałam bowiem, że zrobione jest z czystej miłości. Kupione w sklepie były tylko krzesła i kanapa narożna. Łóżeczko dla dziecka dostaliśmy od przyjaciół.

Pewna Inguszka z Groznego mawiała o Jurku : „On prosto nachodka!” I miała rację.

Leave a Reply