JAZZ, TESTOSTERON I ŁZY…

To Jurek wprowadzał mnie w polski jazz… To on 3 listopada 1977 roku zaprosił mnie do jazzowego klubu Akwarium na koncert Zbigniewa Namysłowskiego… To dzięki Jurkowi pierwszy raz wysłuchałam „Papai” Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka w Radiu Luxembourg. Chodziliśmy na koncerty. Kupowaliśmy płyty… Do naszych ulubionych w ostatnich latach należała płyta Marcina Wasilewskiego „Spark Of Life”.

W sobotę kuzynka namówiła mnie na koncert. Światowej klasy Marcin Wasilewski Trio zagrało w … Białołęckim Ośrodku Kultury. Szok! Były też wolne miejsca – ktoś miał chyba jakiś problem z rozreklamowaniem wydarzenia… M.in. – nikt nie siedział po mojej lewej stronie… Miałam wrażenie bliskości Jurka… Wydawało mi się, że czuję wodę kolońską „Gio Armani”, a w chwilach ciszy słyszę szelest pocieranego dłonią wieczornego zarostu na wygolonej rano brodzie… Tak było podczas tych wszystkich niezliczonych wspólnych koncertów i przedstawień… Pomyślałam, że ten jazz to taka kwintesencja subtelnej męskości… Może wręcz … Jurkowej męskości. Nieoczywisty rytm… Nieoczywiste muzyczne cytaty… Nieograniczona wyobraźnia… Wolność… „L’Amour Fou”…

Przed koncertem kupiłam dwie płyty zespołu: „En attendant” i „Arctic Riff”. Próba ich przesłuchania w niedzielny poranek zakończyła się emocjonalną ulewą, która nie chciała przejść. Dopiero szybki marsz w samo południe obrzeżami Lasu Kabackiego i siódme poty schłodziły nieco uczucia i uspokoiły sytuację.

A po powrocie ze spaceru w domu znów wybrzmiewa rock…

Leave a Reply