Ja i Filomaci
Był listopadowy wieczór. Wilno szykowało się do snu. Zegar na wieży ratusza uderzył 9 razy. Jeszcze po schodkach w lewo małą, ciemną uliczką i jestem na miejscu. Rozejrzałam się, czy nikt mnie nie śledził i zastukałam trzy razy i potem jeszcze dwa.
Hasło: „ojczyzna polszczyzna” – powiedziałam cicho.
Drzwi otworzyły się i stanęłam w progu. Za stołem siedział Adam Mickiewicz, Józef Jeżowski, Jan Czeczot i kilku innych Filomatów. Byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie, chociaż tylko ja o tym wiedziałam.
-Siadaj, Jerzy – Mickiewicz podsunął mi krzesło.
Siadłam z rozmachem i grubym głosem powiedziałam:
-Witajcie chłopaki –
Byłam przebrana za mężczyznę i występowałam jako Jerzy Patalas, student uniwersytetu .
Po prostu Filomaci nie przyjmowali kobiet do swojego stowarzyszenia, a ja bardzo chciałam się do nich przyłączyć, żeby napisać to wypracowanie. Mój wehikuł czasu stał za rogiem .
-Adamie, chyba coś chciałeś nam zadeklamować? –
-Tak, drogi Zanie, mam coś-
Mickiewicz wstał z krzesła, przykręcił lampę naftową i zaczął:
-„Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy,
Młodości, dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem…”
Wszyscy siedzieli zasłuchani i ja też ….
-„ Witaj, jutrzenko swobody,
Zbawienia za tobą słońce” – Wszyscy wstali i po cichu bili brawo.
Ktoś zastukał do drzwi .
Zgromadzeni wyjęli zeszyty i zaczęli pisać, maczając pióra w szklanych kałamarzach.
Stukanie zamieniło się w grzmocenie.
-Policja, otwierać! –
Józef Jeżowski otworzył drzwi. Powiało chłodem. Do pokoju wszedł wąsaty oficer, a za nim – dwóch barczystych Kozaków.
-Co my tu mamy…? Polscy spiskowcy. Zaraz zobaczymy, co tu bazgrzecie, wywrotowcy. Ja was tu zaraz w kibitkę i na Sybir wyślę . Szykujcie ciepłe kalesony, Polaczki.” – Cała drżałam. Oficer wziął zeszyt Jana Czeczota. W miarę, jak czytał, minę miał coraz głupszą.
W końcu zasalutował i wyszedł popychając Kozaków .
Odczekaliśmy chwilę i wszyscy się roześmiali. Sięgnęłam po zeszyt Jana.
Był tam pięknie przepisany życiorys rodziny carskiej.
Józef Jeżowski, prezes stowarzyszenia uciszył wszystkich.
– Musimy być ostrożni. Dzisiaj się udało, ale mają na nas oko. Napijmy się herbaty.- Jan Czeczot podszedł do samowara i nalał esencji do szklanek. Potem każdy dolewał wrzątku, przekręcając na chwilę mały kranik. Trochę cukru i popijaliśmy wspaniały napój.
Już po chwili Onufry Pietraszkiewicz opowiadał o nowych teoriach matematycznych.
Jan Czeczot przeczytał swoją nowa balladę „Świteź ”, a Mickiewicz słuchał tego bardzo uważnie. Wszyscy świetnie się bawili, a ja byłam już trochę zmęczona. Sięgnęłam do torby po „snikersa”, którego kupiłam dzisiaj w sklepiku przed odlotem w przeszłość. I niechcący wyciągnęłam kalkulator .
– A cóż to nasz Jerzy tu ma ?- zainteresował się Onufry
– O, to taka zabawka przywieziona z Wiednia, mój drogi – Podałam mu kalkulator.
– A cóż to za specjały podjadasz? – Poczęstowałam wszystkich snikersami. Mlaskali i dziwili się .
-To pewno z Turcji. Oni tam robią przedziwne słodycze.-
Nagle zadzwoniła moja komórka. O rany, to pewnie mama!
No, na mnie już czas. Wyrwałam kalkulator Onufremu, który stał jak oniemiały.
– Bywaj zdrów, Jerzy – krzyknął Tomasz Zan. A Mickiewicz tylko pomachał, bo usta miał wypełnione snikersem.
Wskoczyłam do mojego wehikułu i zatrzasnęłam szybko drzwiczki, przycinając wąsy Kozakowi, który mnie gonił. Mama czekała z kolacją.
Amelia Olędzka,
kl. 2 Prywatnego Gimnazjum nr 33