Ostatni weekend obfitował w emocje. Na wsi byli mili sercu goście. Odkryłam dwie niemiłe sercu kolejne usterki do poprawki (Kiedy to się skończy?! Czy nigdy?!). Nawdychałam się roślinnych upajających zapachów. Moje oczy napatrzyły się na kolejne florystyczno-faunistyczne cuda. W niedzielę, już w Warszawie, wysłuchałam zachwycającego, urozmaiconego programowo, chwilami chwytającego za gardło, koncertu chóru VRC (Varsoviae Regii Cantores) i Adama Struga z muzyką „religijno-korzenną”.
Tuż przed wyjściem z domu na koncert, w trakcie spaceru z Luną, zadzwoniły wnuczęta. Ogromna radość! Uśmiechnięte buzie! – Pokaż, babciu, Lunę! Radosny szczebiot. Moje pytanie: – Co słychać? Tosia: – Coś mnie ugryzło, ale nie możemy powiedzieć, co… Słyszę swój głos: – Tosiu, ugryzł cię skorpion?!
– Babciu, skąd wiesz? Nie możemy tego nazywać! Ty też tego nie nazywaj! Spuchnięta noga podstawiona pod kamerkę…
Tadzio biegnie i wyciąga zrobione przez siebie – bardzo piękne i wyrafinowane! – origami, różne zwierzątka. Gaszą światło. Zapalają lampkę. Jestem widzem przejmującego teatru cieni, którego głównym bohaterem jest ogromny skorpion.
Po koncercie – przeszukiwanie Internetu. Potem – krótka noc, pełna łez i dziękczynnych modłów, że ugryzł ten, który przynosi tylko ból i opuchliznę…