27 kwietnia trzydzieści pięć lat temu około 17.40 siłami natury urodziłam śliczną dziewczynkę. Była nie za duża, nie za mała. W sam raz taka, żeby sprawnie przyjść na świat i dostać dziesięć punktów w skali Apgar. Jak przystało na przyszłą mądrą i świadomą kobietę, ułożyła się tak, jak potrzeba i w godzinie zero wykazywała skłonność do współpracy. Dzięki temu jej mama przeżyła poród bardziej jako fakt metafizyczny niż fizjologiczno-medyczny. Potem niestety w tej bajce pojawiła się konieczność podążania drogą, biegnącą w krainie niebezpiecznych smoków, pupiszonów i wietrzydeł. Antybiotyk w czwartej dobie życia, operacja w siódmym tygodniu, a potem siedem lat zmagań. Czuwali wybitni fachowcy – alergolog, laryngolog i gastrolog. Oddana „ciocia doktór”, zaprzyjaźniona lekarz-pediatra, w piżamie, nocą, ze swoim lekarskim kuferkiem, wbiegała na czwarte piętro, by duszącemu się dziecku zrobić zastrzyk ratujący życie. Mimo restrykcyjnej diety i tony przyjętych leków – chmur, smoków i wietrzydeł było w tej krainie coraz więcej i znikąd nadziei ani radości. Aż tu nagle na naszej drodze życia stanęła lekarka z Mongolii. Czary mary – i w ciągu trzech dni przepędziła ziołami najstraszniejsze potwory. W ciągu trzech miesięcy sprawiła, że dziecko jadło wszystko, rosło i miało coraz więcej energii do życia, a także – nie dusiło się w nocy. Mogłam zacząć spokojnie spać. Zaczęliśmy wszyscy podążać słoneczną krainą spokoju i bezpieczeństwa. Można było próbować mierzyć się z traumą – przewlekły lęk o dziecko jest dla kobiety najbardziej destrukcyjną emocją. Przewlekły lęk matki jest najgorszą traumą dla dziecka. Mogłyśmy się teraz obie uczyć doświadczać przyjemności i radości życia. Oczywiście nie było to proste, ale chyba się jakoś udało.
Czuję dzisiaj ogromną wdzięczność, że mogłam zostać mamą. Także za to, że kłopoty minęły i możemy obie cieszyć się życiem. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli nam przetrwać ten trudny czas – mężowi, chirurgom ze szpitala przy Litewskiej, „cioci doktór”, specjalistom, którzy bardzo się starali – alergolożce, gastrolożce i laryngologowi. Przede wszystkim jednak – mongolskiej lekarce o egzotycznym nazwisku – Myadagmaa Duger. Dzięki niej dwadzieścia osiem lat temu nasze życie wróciło do normy.