WAKACYJNY PRZEKŁADANIEC – CZĘŚĆ 2

FETA 2016

Co roku staramy się być  w Gdańsku na lipcowym festiwalu teatrów ulicznych. Szczudlarze, mimowie, żonglerzy, muzycy, akrobaci, teatry z całego świta – jak ze snu, sceny jak z filmów Felliniego. Wszystko to na Dolnym Mieście, odpowiedniku warszawskiej Pragi. Interakcje z żywiołową publicznością. Cudowny klimat. W tym roku po raz pierwszy mieliśmy ogromną frajdę oglądania wspólnie z wnukiem znakomitego przedstawienia marionetkowego Teatru Barnaby – „Czerwony kapturek”. Niezwykłe lalki z drzewa lipowego. Znakomity aktor, dający im życie. Świetna zabawa dla dzieci i dla dorosłych.

 

ROZMOWY Z CIOCIĄ BABCIĄ – CIĄG DALSZY

Znów intensywne. Zapewne na skutek dwóch ważnych wydarzeń – przyjazdu papieża Franciszka i rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Te wydarzenia tak bardzo przytuliły się do siebie. Zapewne nie całkiem przypadkowo… Choć przyjaźniłaś się z niektórymi księżmi, byłaś antyklerykalna. Mierziła Cię pycha, celebra. Wytykałaś duchowieństwu nadmierne bogactwo, choć były to siermiężne lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte. A on nie nosi czerwonych pantofli! Jeździ tramwajem! Głosi to, co Nauczyciel z Nazaretu, a także różni inni nauczyciele… Miłość i szacunek do każdego człowieka, także grzesznika, wyznawcy innej religii, przedstawiciela odmiennej kultury i rasy. Mówi o odwadze. Mówi o wolności. Mówi o przekraczaniu granic w sobie. Zachęca, by decydować o sobie, by nie dawać się za nos wodzić, lecz patrzeć rządzącym na ręce. Wstać z kanapy i założyć wyczynowe buty, by znaleźć swoją własną niepowtarzalną ścieżkę, utkaną z marzeń i pragnień. Śmiać się i tańczyć na środku ulicy, czy też zrobić inny raban w mieście. Żyć naprawdę! Żyć z pasją! Być otwartym na KAŻDEGO drugiego człowieka. Być empatycznym kreatorem swojego życia i życia innych ludzi. Zupełnie jak w profilu ucznia IB! Zupełnie zgodnie z moją wiarą. Zupełnie zgodnie z Twoją.

Uczyłaś mnie, że zawsze, gdy grają hymn, trzeba stanąć na baczność. Mam to do dziś. Paliłyśmy świeczki przy licznych w Warszawie tablicach, upamiętniających miejsca straceń. Ale chodziłyśmy również często na cmentarz żołnierzy radzieckich przy alei Żwirki i Wigury. Byłaś wzruszona, czytając napisy na tabliczkach, upamiętniających często bardzo młodych, ledwie nastoletnich rosyjskich chłopców, zamienionych w żołnierzy. Emanowałaś miłością i współczuciem dla tych jeszcze dzieci, które zginęły z karabinem w rękach na polskiej ziemi. A przecież z władzą przywleczoną przez sowietów nie było Ci po drodze. Należałaś do Kedywu Armii Krajowej. Nigdy się nie zdekonspirowałaś. Wiedziałaś, czym to grozi w PRL-u.  Często wspominałaś swojego brata, najmłodszego z rodzeństwa, który zginął podczas akcji na warszawskiej ulicy. Mówiłaś, że był najlepszy z Was – najbardziej wrażliwy, odważny. Należał do Armii Ludowej. Nie stanowiło to różnicy. Obowiązywała konspiracja. Liczył się kontakt. Przypadek decydował, kto gdzie trafił. Do AK czy do AL. Chodziło o to, by walczyć o wolną Polskę.

A teraz analizują… Decydują, kto bohater, a kto – wróg albo w najlepszym przypadku – śmieć. Zawłaszczają pamięć, propagują jedynie słuszną interpretację… Ci, którzy nigdy nie byli w podobnej sytuacji… Mają taką łatwość, taki komfort. Gadania, gadania, gadania. Dowódcy powstania to albo ideały, wzorce osobowe, kto wie – może w przyszłości święci… Albo też szkodniki, burzyciele miasta, odpowiedzialni za śmierć kilkuset tysięcy cywilów, których z powodu złych decyzji należy wreszcie osądzić…

Wiem, że złościsz się, kiedy tego wszystkiego słuchasz…

Przypomina mi się historia kobiety, która w swoim gospodarstwie ukrywała podczas okupacji jednocześnie żydowskie małżeństwo z dwójką małych dzieci i młodego niemieckiego żołnierza – dezertera. Traktowała tych ludzi ze współczuciem i miłosierdziem. Ocaliła ich przed śmiercią z ludzkiego odruchu, z miłości do każdego człowieka. I na tym polega głoszone przez papieża Franciszka miłosierdzie. Łatwość osądzania, dzielenia ludzi na naszych i obcych nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, miłosierdziem, humanitaryzmem, człowieczeństwem. Ciekawe, jak mógłby być oceniony niemiecki dezerter za to, że brzydziło go mordowanie polskich mężczyzn, kobiet i dzieci… Czy był po prostu dobrym, wrażliwym człowiekiem, który miał odwagę – ryzykując życiem – odmówić wykonywania takich rozkazów, czy też może mięczakiem, pozbawionym honoru zdrajcą żołnierskiego etosu, niegodnym noszenia munduru, zasługującym na śmierć. Ocenianie – ten biały, ten czarny. Gadanie, gadanie, gadanie…

Krzysztof Kamil Baczyński powinien móc kochać swoją Basię, mieć dzieci, wnuki… A my powinniśmy móc rozkoszować się jego nigdy niepowstałą twórczością, wspaniałymi nowatorskimi metaforami. Znakomity poeta może być wzorem dla młodych, ale młody twórca, który podczas wolnościowego zrywu chwyta z potrzeby serce za broń i ginie, nigdy nie powinien być stawiany za wzór, bo wojna jest patologią, aberracją, przejawem słabości ludzkiego umysłu. Jej ofiary, często bohaterskie, oczekują od nas pamięci, miłości, współczucia i szacunku, ale – na Boga! – nie uruchamiajmy wojennej retoryki, bo igramy z ogniem. Nie mówmy nigdy – przy żadnej okazji, a zwłaszcza przy okazji rocznicy Powstania Warszawskiego – o młodych jak o armatnim mięsie!

Na początku zawsze jest słowo….

Myślimy i mówimy o tym jednocześnie, Ciociu. W końcu wychowywałaś mnie przez dziewięć ważnych lat dorastania… Myślimy bardzo podobnie.

Spodobałaby Ci się książka Edwarda Rutherfurda „Nowy Jork”, zwłaszcza ostatnie zdania, które i mnie zachwyciły: „ Człowiek nie potrzebuje niczego więcej. Mieć marzenia i je realizować. Ale marzenia są pierwsze. Wyobraź sobie. Wolność. Na zawsze.”

 

SZMARAGDOWA POLANA

 

Moje magiczne wakacyjne miejsce. Dywan pięknych traw, urozmaiconych głównie stokrotkami, koniczyną i krwawnikiem. Ozdobiony fantazyjnymi plamami różnorodnych cieni – jaśniejszych i ciemniejszych, drobnych i rozlanych… Migotliwych, zmiennych w zależności od tego, co na górze i co wokół. A wokół drzewa – brzozy, sosny, świerki, lipy, dęby, także zdziczałe jabłonki i inne owocowe drzewka. I mnóstwo ptaków, i hasające z niebywałą lekkością wiewiórki, a czasami – czarny młody kot, polujący na myszy czy też nornice. A na górze – błękit. Czasami przyozdobiony jakby gęsim pierzem, śnieżnobiałym lub troszkę przyszarzałym, albo czymś na kształt bitej śmietany lub ubitego białka… Obłoki. Obwłoki. Te, które włóczą się po niebie…  Między szmaragdem a błękitem, zwłaszcza podczas wietrznej pogody, można oglądać lekcje latania młodych bocianów. Cudownie wykorzystują powietrzne prądy… Czasami wyraźnie nas obserwują… Zastanawiam się, jak można by opisać polanę z ich punktu widzenia… Za mało jednak o nich wiem. Niestety. Często obserwujemy też jerzyki – śmigające bardzo wysoko albo tuż nad naszymi głowami.

Nad trawą – motyle, głównie bielinki, cytrynki i modraszki, a także pszczoły.

Na trawie króluje para dzięciołów zielonych, sporych zielono-oliwkowych ptaków z czerwonymi czapeczkami na głowie. Zjadają mrówki, robiąc w ziemi małe dołki. Zaaferowane polowaniem potrafią podejść blisko, pod warunkiem że się nie ruszamy. Żerują bezszelestnie w przeciwieństwie do dzięcioła dużego, który energicznie opukuje wszystkie drzewa wokół polany. Po pniach – z góry na dół – wędrują kowaliki. Między koronami licznie reprezentowane krzątają się kopciuszki, raniuszki, sikorki i wróblowate. Pliszki siwe nie lubią długo ukrywać się w koronach drzew. W końcu zawsze sfruwają na środek polany, gdzie pędząc drobnymi kroczkami, eksponują swoje eleganckie pomimo że nadmiernie ruchliwe ogonki. Codziennie przylatują sójki. Wrzeszczą w niepowtarzalnie drażniący sposób, choć może nie wszyscy wiedzą, że potrafią też miłośnie śpiewać. Pojawia się  para delikatnych sierpówek. Pohukują sobie delikatnie. W trakcie dwóch kolejnych lat obserwowaliśmy w niewysokiej koronie przystrzyżonej tui gniazdko kosów, z turkusowymi jajeczkami. Potem był rejwach podczas karmienia. A w końcu cisza po nagłym opuszczeniu domu przez rodziców i młode. Zmartwiona podejrzewałam nawet kota o niecny czyn, ale okazało się – niesprawiedliwie. Młode wyfrunęły z gniazda jednorazowo i na dobre. Były lata, że pod krzewami mieszkało stadko kuropatw. W tym roku nieopodal na posadzonych ręką człowieka kwiatostanach ciemnoróżowych floksów można było obserwować kolibra europejskiego – fruczaka gołąbka. Nie lada gratka!

Nie podejmę się opisu głęboko miodnego zapachu szmaragdowej polany.

Raj na ziemi!

 

 

CUDOWNE ŻRÓDEŁKA W NOWINACH HORYNIECKICH

Miejsce objawienia, w którym tryskają cudowne źródełka. Po wodę o leczniczych właściwościach przyjeżdżają ludzie z daleka. Maleńka kapliczka z cudowną figurą Matki Boskiej. Posadowiona na jednym ze źródeł. Znajduje się w głębokim wąwozie, w którym panuje niezwykła cisza. Miejsce jak z bajki. Opiekują się nim ojcowie franciszkanie. Drewniana figura jest zupełnie niezwykła – przedstawia szokująco niewyidealizowaną, a przez to – wzruszającą, postać Matki Boskiej. Jedyna w swoim rodzaju.

 

FESTIWAL KULTUR I KRESOWEGO JADŁA, 31 lipca – 7 sierpnia

Można było zobaczyć warszawskich aktorów w muzycznym przedstawieniu „Ten drogi Lwów”. Wysłuchać koncertu znakomitego krakowskiego Klezmer Trio Magdy Brudzińskiej – niekwestionowanej gwiazdy festiwalu. Podziwiać występy polskich, słowackich i węgierskich zespołów folklorystycznych. Obejrzeć filmy dokumentalne o Kresach, wysłuchać wykładów, wziąć udział w konferencjach, dotyczących dziedzictwa historyczno-kulturalnego ziem wschodnich dawnej Rzeczpospolitej, a także artystycznych i kulinarnych warsztatach – dla dzieci i dorosłych. Imprezom towarzyszyła księgarnia warszawskiego Domu Spotkań z Historią. Wszystko to działo się w maleńkich miejscowościach południowo-wschodniej Polski. Gospodarzem był Lubaczów, Cieszanów, Basznia, Horyniec Zdrój i Narol. Rozmawialiśmy przez chwilę ze spiritus movens festiwalu – młodym i energicznym burmistrzem Lubaczowa. Przyznał się, że jakiś czas temu oglądał w restauracji Ariel na krakowskim Kazimierzu Trio Magdy Brudzińskiej. Uległ silnej muzycznej fascynacji i zapragnął sprowadzić Magdę do Lubaczowa. I to mu się właśnie udało. Podziękował jej po występie bukietem czerwonych róż. Jak dobrze, że przedstawiciele władzy ulegają czasami  artystycznym miłościom.

Przypomniałam sobie przy tej okazji moją artystyczną miłość, która wypełniła mnie bez reszty w tymże Arielu, jakieś dwadzieścia parę lat temu, kiedy to nie mogłam zjeść pysznej kolacji ze względu na występ młodziutkiego wówczas zespołu Kroke, który obecnie cieszy się zasłużoną sławą w Polsce i na świecie.

 

Leave a Reply