W PIELESZACH

  1. SŁOWNIKOWE IMPRESJE

Lubiłam zawsze wszelakie gwary, dialekty… Na początku studiów polonistycznych tym się najbardziej interesowałam. Uwielbiałam czytać teksty zapisane gwarą podhalańską, kaszubską, ale także warszawską/warsiaską, czy też więzienną, przestępczą. Interesowała mnie również bardzo teoria Chomsky’ego. Tym chciałam się zająć, byłam rozdarta – czy iść w stronę bogactwa języka pozaliterackiego, czy w stronę struktur językowych i gramatyki generatywnej. Wkrótce wszystko samo się rozstrzygnęło – jeszcze bardziej wciągnęła mnie poetyka, struktura tekstów literackich i nią się w końcu zajęłam. Jednak nadal lubię język żywy, zmieniający się, rożne powiedzonka, kolokwializmy, smaczki językowe, neologizmy.

Ostatnio przypomniał mi się, nieistniejący w słownikach, czasownik: „cysiać”. Usłyszałam go, gdy miałam kilka lat, gdzieś na wakacjach, kiedy pokazywano mi cielaczka ssącego wymię mamy. Ów cielaczek właśnie cysiał.

Chodzą mi po głowie różne określenia matki i też najbliższe sercu są te, brzmiące jakoś ludowo – matuś, matula, matuleńka.

Moja mama rocznik 23 zachorowała. Nie chciała jeść ani pić, a w końcu wyczułam podwyższoną temperaturę. Straciła swój animusz. Postękiwała tylko rozpaczliwie i bezradnie. Musiałam wezwać lekarza, który zapisał antybiotyk. Organizm jednak długo na niego nie reagował. Popadłam w panikę i jakieś głębokie, depresyjne smutki… W końcu na szczęście gorączka spadła. Po antybiotyku – jak to po antybiotyku – pojawiły się kolejne zdrowotne problemy… Wtedy nasza nieoceniona przedszkolna kucharka poradziła mi colostrum bovinum (siarę bydlęcą). No i mama dochodzi do siebie. Tyle że po tym wszystkim niechętnie przystaje na jedzenie łyżką. Podczas choroby musiałam ją poić i karmić strzykawką. Strzykawką podaje się też colostrum. Dzień zaczynamy od siary…

2. OGRÓDEK

Umożliwia spotkania z rodziną, ostatnio mniej częste, z powodu epidemii i mojego niepokoju o mamę. Zainstalowana jesienią podwójna huśtawka sprawdza się teraz bardzo. W czasie zamknięcia placów zabaw budziła absolutny entuzjazm wnucząt. Wnuczka przychodzi, przybija piątkę. Potem wszyscy myjemy ręce, według instrukcji sanepidu. „Chcę coś zjeść!” oświadcza. To? M, m – kręci główką. To? Taaak – uśmiechnięta buzia. Znikają najpierw owoce żółte, potem czerwone, na końcu – indygo. – Jus, teraz chodźmy się pohuśtać! – wciska swoją rączkę w moją dłoń. – Poczekaj, może Tadzio coś zje. – Taaaadziu! – Zaaaraz, muszę skończyć! Trwa jakaś akcja, gonitwa, budowa, przygoda… W końcu Tadzio wpada. Zjada szybko mango, trzy truskawki, chwali się szczerbą, bo zgubił pierwszy ząbek, i … już go nie ma. Szczerba to ewidentny dowód dorosłości i powód do dumy. Teraz rozpoczyna się partia szachów z dziadkiem. Świeci słońce. Idziemy z Tosią na huśtawkę. Zakładamy buty. Wychodzi pierwsza na taras. Chwyta się za główkę. – Co to? Mokro! Zaczęło padać. Wracamy. Tosia wybiera książeczkę. W niej świetny wierszyk Danuty Wawiłow – „Kałużyści”. Akurat kiedy czytamy o dwóch kocistkach, które pod ławeczką cukierkami karmią kota, na tarasie pojawiają się Kicia Królewna i Rosa. Obie domagają się jedzenia. Dziewczynka bardzo pragnie pogłaskać kotki, ale te groźnie prychają znad pełnych już misek. Wracamy do pokoju, bo nadal pada. Przy stoliku szachowym dramatyczna sytuacja – białe bierki mocno przetrzebione. Czarne – w natarciu. Chłopczyk zasępiony i mocno skoncentrowany. Tosia ogląda gumki i frotki do włosów, które ode mnie dostała. – Które lubis najbardziej, bo ja te, rózowe… Potem ciągnie mnie na górę. Martwię się, że chce odwiedzić prababcię, ale nie – rozumie, że nie wolno, z powodu koronawirusa. Zwiedzamy łazienkę. Jak zawsze. – Cyja to scotka, twoja, cy dziadka? – Babciu, a to, co to? Chętnie przystaje na propozycję obcięcia paznokci. Gramoli się na kolana.

Tak samo – tydzień temu – w ogródku na ławce gramoli się na kolana, kiedy chce zobaczyć, jak przyszywam urwaną pętelkę przy jej sukience – Pokas, jak syjes…

Rozgrywka szachowa kończy się patem. Tadzio i dziadek przybijają piąteczkę. Myją ręce, zgodnie z zaleceniami sanepidu. Pora do domu… Nagle pusto i cicho…

W ogródku dżdży… Drobny deszczyk i jednocześnie słoneczko… Śpiewają ptaki. W tym roku wyjątkowo pięknie i często. A może po prostu – my siedzimy w domu i mamy okazję ich słuchać… Widujemy kopciuszki, świstunki, kosy, modraszki. Gdzieś przepadły bogatki, których w poprzednich latach było najwięcej. Coś dramatycznego musiało spotkać ten gatunek. Zawsze już będziemy rozpoznawać nawoływania kawek. Myślimy wtedy o odratowanej przez nas kilka lat temu młodziutkiej kawce.

3. KULTURALNY URSYNÓW

Nie wiadomo, kiedy, dosłownie za rogiem, wyrosła Galeria Przechodnia. Na płocie przy ulicach Roentgena i Moczydłowskiej wyeksponowane są dwie mini wystawy. Jedna poświęcona szeroko pojętej duchowości. Druga – stworzona przez formację Łyżka Czyli Chilli – propagandzie. Obie nieoczywiste, intrygujące, pogłębione, mądre. W tej drugiej można zobaczyć portrety muzyków, między innymi – Kazika Staszewskiego, Muńka Staszczyka i Lecha Janerki. Twórcą pierwszej ulicznej galerii na Ursynowie jest mieszkaniec ulicy Makolągwy – Robert Kawka. „Szacun”, panie Robercie!

Leave a Reply