URODZINY WNUCZĄT

Od siedmiu lat zdarzały się co roku. W tym roku jednak są wyjątkowe. Głównie z tego powodu, że na odległość, i to niemałą. Także – z powodu wieku dzieci. Tosia skończyła dzisiaj pięć lat. Tadzio w przyszłym tygodniu skończy siedem. Pięć lat to prawie okrągłe urodziny. W końcu to połowa dziesiątki! Pięcioletnia dziewczynka pomału staje się panienką. Jest już wysmukła. Zaczyna mieć szkolne, poważniejsze zainteresowania… Zwraca dużą uwagę na swój wygląd. Z kolei ukończone siedem lat jest symboliczną cezurą wejścia w szkolną dorosłość. Chłopiec coraz częściej przemawia z pozycji eksperta. Gromadzi w pamięci dużo informacji o świecie i epatuje swoją wiedzą.

Chciałoby się porozmawiać z nimi, pobyć, posłuchać ich opowieści… Przytulić. To ostatnie odpada całkiem. Dzieli nas – bagatela! – ocean i dwa kawałeczki lądu. Rozmowa jest możliwa dzięki Teamsom. Czasami zrywa połączenia… Ucieka głos… Nieruchomieje obraz… Jednak nie narzekajmy! Jeszcze kilka lat temu taka opcja była niemożliwa – dźwięk i ruchomy obraz, rzeczywisty czas rozmowy, luksus! Wykorzystujemy więc to narzędzie i rozmawiamy czasem i godzinę, dziękując Bogu i postępowi cywilizacyjnemu za taką możliwość. Dzisiaj o 15.15 u nas, a o 8.15 u nich odśpiewałam Tosi „Sto lat!” 🙂

Jednak wciąż jest niedosyt. Cierpią zwłaszcza zmysły dotyku i zapachu… Wpadłam na pomysł pisania listów w formie tradycyjnej, papierowej. W dodatku – pisanych ręcznie. Papier pachnie. List pamięta dotyk dłoni zarówno nadawcy, jak i adresata. Jest w nim coś intymnego, zmysłowego. Ale ile uda mi się przekazać słowami w tekście, którego adresatem jest małe dziecko, dopiero zaczynające czytać… W odpowiedzi na te wątpliwości mój mózg wygenerował komiks. Zobaczyłam – klatka po klatce – rysunki połączone z tekstem. Ratunku!!! Przecież ja nie umiem rysować!!! Ale – jeśli zobaczyłam, to może umiem???!!! Trzeba było mnie widzieć – wypieki na twarzy, drżąca dłoń niepewnie trzyma ołówek, gumka w akcji!!! Zadanie okazało się pracą benedyktyńską, polegającą głównie na wielogodzinnym ścieraniu. Efekt końcowy tych moich rysowniczych zmagań dotarł do Meksyku chwilę przed urodzinami. Oprócz komiksu nad Pacyfik poleciały także dwie urodzinowe laurki.

Widać, że autorem ich nie jest absolwent uczelni artystycznej. Ale można rozpoznać wszystkich „aktorów” akcji. Udało się także utrwalić postacie w ruchu. No i – najważniejsze – stworzyłam portrety dzieci. Właśnie praca nad nimi dała mi największą radość. „Dopieszczanie” konturów twarzy, kształtu oczu i ust było namiastką prawdziwej pieszczoty, kontaktu z żywym człowiekiem.

Taki prezent zrobiłam sobie na urodziny wnucząt! A i dzieciom moje rysuneczki ewidentnie sprawiły radość. Czekają na kolejne. Planuję wykonać drugi komiks na święta. Zabiorę się do rysowniczej aktywności zaraz po zakończeniu prac nad publikacją na trzydziestolecie naszej szkoły. Jeszcze trochę przede mną.

Leave a Reply