Czasem zdarzało mi się obcować z wybitną, przejmującą sztuką z poczuciem jej uwięzienia w niezbyt odpowiednim miejscu. Tak było kilka razy np. z pracami Magdaleny Abakanowicz. Choć zawsze mnie fascynowały, to za każdym razem spotkania z nimi próbowałam oczami wyobraźni zobaczyć je w jakiejś innej, przyjaznej im, komponującej się dobrze z nimi przestrzeni.
Dwa dni temu dostałam od zięcia przepiękne zdjęcia z podróży po Sycylii, wśród nich takie, które wzruszyły mnie i zachwyciły jednocześnie. Na nich – rzeźby Igora Mitoraja, ustawione na terenie parku archeologicznego w Syrakuzach. Mam wrażenie, że wszystkie zgromadzone w parku zabytki starożytności czekały wiele, wiele lat, żeby stać się scenerią prac wybitnego artysty. I na odwrót – rzeźby Mitoraja dusiły się gdzieś i męczyły, czekając wiele lat, by zaistnieć w pełni w syrakuzańskim plenerze. Dialog antyku z współczesną sztuką wybrzmiewa na tych zdjęciach z taką mocą, że nie daje mi o sobie zapomnieć… Jest to rozmowa o kruchości człowieka, o sile sztuki, o naturze piękna, o mocy i delikatności… Trudno mi sobie wyobrazić emocje, których doświadcza widz na miejscu… Harmonia między wielkimi współczesnymi formami a pozostałościami po naszych przodkach jest absolutna.
Oglądam, oglądam i nie mogę przestać…









