26 stycznia 2021 r. – w światowym dniu transplantologii – odbyło się online spotkanie bardzo cool(turalne) z profesorem Marianem Zembalą. Gratulacje należą się współprowadzącym: polonistce – Krystynie Szrajber i uczennicom – Vanessie i Natalii.
Rozmowa trwała ponad dwie godziny i dotyczyła spraw ważnych i najważniejszych.
Dla mnie najistotniejsze były dwie kwestie – dotyczące sensu pracy zawodowej oraz udanego związku małżeńskiego.
Niestety celebryci kreują w mediach obrazy tzw. „szczęśliwego życia”, polegającego najczęściej na siedzeniu pod palmą, moczeniu nóg w hotelowym basenie, wrzucaniu na Instagramie zdjęć umięśnionego torsu partnera lub zaskakująco zgrabnych – zważywszy na niedawny poród – pośladków partnerki w kostiumie bikini.
W tym kontekście pojawiła się wśród młodzieży wątpliwość, czy w jakikolwiek sposób da się połączyć życie rodzinne z pracą lekarza. Zwłaszcza że profesor Zembala mówił o tym, iż miał zwyczaj – nie zrażając się dużą odległością między domem a szpitalem – wpadać do chorych wieczorem, by upewnić się, że czują się dobrze. Mówił też, że profesor Religa wręcz wymagał takiej wieczornej obecności od pracujących w szpitalu lekarzy. A co na to ich żony i dzieci? Usłyszeliśmy, że życie jest po to, by zdobywać szczyty. W udanym, mądrym związku dwojga kochających się ludzi jest wzajemne wsparcie i zaangażowanie w rozwój partnera/partnerki, zrozumienie sensu celów, które sobie postawił/postawiła oraz duma z jego/jej osiągnięć i z jego/jej zaangażowania. Również dla dzieci rodzic, który z zaangażowaniem zmienia rzeczywistość, wchodzi na K2, ratuje drugiego człowieka/środowisko/ zwierzęta ma większą siłę oddziaływania niż rodzic, który psioczy na pracę w korporacji, ma złe zdanie o bliźnich, a przyjemność sprawiają mu jedynie wieczory przed telewizorem przy drinku, wizyta w spa oraz egzotyczne wakacje.
W rozmowie wybrzmiała też – bliska moim przeświadczeniom – analogia między zawodem lekarza i nauczyciela, albowiem obydwie te profesje mają charakter misyjny. Nie da się być wybitnym lekarzem, zmieniającym standardy w lecznictwie, jeśli nie ma się przekonania, że pacjent jest najważniejszy.
Podobnie – nauczyciel: nie będzie w pełni profesjonalny, efektywny, nie będzie mógł zmieniać młodego człowieka, pomagać mu w przełamywaniu barier – intelektualnych, emocjonalnych, społecznych, jeśli uczeń – każdy uczeń!!! – nie będzie dla niego świętością!
Co to znaczy, że uczeń jest świętością… To znaczy, że celem wszelkich działań pedagoga jest jego rozwój. I jeszcze raz podkreślam – każdego ucznia! Bez względu na umiejętności i wiedzę, którą prezentuje na początku relacji ze swoim mentorem. Żeby mieć wpływ na rozwój każdego ucznia, trzeba mieć z nim relację pełną zaangażowania, szacunku, dobrych emocji, radości, nadziei i optymizmu.
Jeśli nauczyciel dzieli uczniów na „dobrych” i „złych”, przekreśla „słabego” ucznia na początku roku szkolnego, śmieszy go bardzo „humor zeszytów szkolnych”, ma zwyczaj drwić w pokoju nauczycielskim z uczniowskich błędów, robi sobie krotochwile z uczniowskiego IQ, koncentruje się bardziej na realizacji programu niż na tworzeniu dobrych, przyjaznych relacji w szkole, to w moim najgłębszym przekonaniu nie jest profesjonalistą. Bo nauczyciel to zawód, polegający na szukaniu za wszelką cenę i z maksymalnym zaangażowaniem sposobów wspierania drugiego człowieka w rozwoju. Choć przy okazji trzeba oczywiście zrealizować podstawę programową i ten fakt udokumentować. Nie jest to jednak głównym celem.
Uczmy się więc od profesora Mariana Zembali „dawania siebie” innym oraz mądrości odróżniania rzeczy miałkich od tych ważnych i najważniejszych!