Trawestując słowa Stanisława Brzozowskiego, przytoczone w poprzednim moim tekście na tym blogu, wygląda na to, że David Bowie nie tylko przerósł swoje cierpienie i ból, ale także przerósł swoją własną śmierć.
Nie pamiętam takiego przypadku w historii literatury i historii sztuki, żeby umierający artysta z własnej agonii uczynił tworzywo do wybitnego dzieła sztuki.
Tak się stało w ostatni weekend.
Ukazał się przepiękny, mocny, niezwykły album „Blackstar” oraz takież dwa videoklipy – „Blackstar” i „Lazarus”. Zmarł Artysta – David Bowie.
Człowiek jest w dużej mierze autorem własnego życia. Im większy ma na nie wpływ, tym bardziej jest człowiekiem. Im lepiej rozpoznaje swoje pasje, swoje potrzeby, marzenia, ambicje, im bardziej za nimi podąża, tym bardziej staje się wyrazistą i spełnioną osobowością.
David Bowie był wielkim kreatorem własnego życia. Jego kreacje były spektakularne i nowatorskie. Jednak nadludzki heroizm i wielkość ostatniego jego dzieła wzruszyły mnie i rzuciły na kolana.
David Bowie dał nam wszystkim – śmiertelnym – piękną, choć niezwykle trudną lekcję umierania. Zostawił kilkadziesiąt płyt i filmów. I nadzieję, że nawet temu nieuchronnemu i tragicznemu zakończeniu każdego istnienia można nadać dodatkowy SENS.