SINE QUA NON

Trzeba to w końcu jasno powiedzieć – bez Jurka nie byłoby ani Prywatnego Liceum Ogólnokształcącego nr 32 im. Jeana Monneta, ani Międzynarodowego Przedszkola Misia Paddingtona, ani Prywatnej Szkoły Podstawowej im. Jeana Monneta.

Zdarzyły się takie sytuacje.

W marcu 1992 r. podpisałam umowę przedwstępną na wynajem od 1 września dwóch sal lekcyjnych w domu kultury na Ursynowie i zarejestrowałam liceum w Kuratorium, bo Biura Edukacji jeszcze wtedy nie było. Któregoś wiosennego dnia zadzwonił telefon. Okazało się, że spółdzielnia zmieniła zdanie i nie wynajmie nam lokalu przy Dereniowej 6. Szłam zapłakana ulicą Ciszewskiego do siedziby firmy „Pomorze” przy ul. Kolbego, której mąż był dyrektorem i współwłaścicielem. Jerzy umówił się z prezesem ursynowskiej spółdzielni i wynajem znów okazał się aktualny.

Nadszedł czas pierwszego naboru do liceum. Nie pamiętam daty. Wiem, że w gazetach ukazały się nasze ogłoszenia. Rozdzwoniły telefony z pytaniami o szkołę. Egzaminy wstępne zorganizowaliśmy na Akademii Medycznej przy ul. Banacha. Tam od września dwa razy w tygodniu miały się odbywać zajęcia z przedmiotów przyrodniczych i ścisłych, na co – nie bez trudu – uzyskaliśmy zgodę rektora uczelni. W proces rekrutacji zaangażowani byli studenci. Ich szpaler stał od wejścia na Wydział Farmaceutyczny aż po salę, w której odbywał się ustny egzamin wstępny. Stół przykryto zielonym suknem. Na jego dwóch skrajach postawiono dwie paprocie. Skład komisji egzaminacyjnej był szacowny – sami doktorzy i doktorzy habilitowani. Pełna pompa! Zgłosiło się… sześcioro kandydatów. Po egzaminie ostatniego z nich siedzieliśmy w milczeniu, mocno przygnębieni… W sumie było nas sześć, siedem osób. Wśród nich Jerzy. Ktoś zasugerował, że plan się nie udał i że chyba trzeba zrezygnować. Wtedy Jurek zareagował stanowczo. Powiedział, że tak wyglądają początki, i że oczywiście trzeba ruszyć z tą szkołą. Wróciła energia i radość z nowego przedsięwzięcia. Nikt już nie miał wątpliwości, że liceum powstanie. Po dwóch latach nie mieściliśmy się w Domu Kultury Imielin i trzeba było szukać większego lokalu. Od pewnego czasu działał założony przez męża klub „Pomerania”. Przychodziło do niego mnóstwo osób, także prezesi spółdzielni mieszkaniowych, burmistrzowie różnych dzielnic Warszawy. Nie pozostało to bez wpływu na pozyskanie nowej siedziby przy ul. Górskiej 7. Był lipiec 1994 r. W lokalu po zlikwidowanym publicznym przedszkolu w biały dzień hasały prusaki. Trzeba było zrobić generalny remont, na który maleńka szkoła nie miała środków. Mąż w całości sfinansował prace adaptacyjne i zapewnił wykonawców.

Kiedy w 2003 r. otrzymaliśmy certyfikat IBO na Diploma Programme, Organizacja Matury Międzynarodowej dała nam trzy lata na przeniesienie się do większej, lepszej siedziby. Było to bardzo trudne, ale zmieściliśmy się w wyznaczonym terminie i przenieśliśmy liceum do siedziby przy ul. Abramowskiego. Wtedy Jurek zapytał mnie: „Chcesz zostawić Górską?”. Pomyślałam – „No, nie, chyba nie. Szkoda zostawiać.” „No to może – w lokalu przedszkolnym – założymy przedszkole?!” Tak powstał pomysł założenia pierwszego w Polsce przedszkola z programem IB. Stało się to w 2006 r. – z ogromnymi trudnościami, które były dziełem członka wspólnoty mieszkaniowej Górska 7, wyjątkowo złego człowieka, który postanowił nas zniszczyć. Zafundował nam pięć lat piekła, którego nie przeżyłabym bez wsparcia męża. Jerzy jeździł ze mną i na policję, i do sądu, a także pomagał wyjaśniać rozmaitym komisjom i kontrolom, nasłanym przez „uroczego” sąsiada, że nie jesteśmy przestępcami. 

W 2012 r. część rodziców naszych przedszkolaków postulowała stworzenie przez nas szkoły podstawowej. Nie mieliśmy siedziby, ale postanowiliśmy zainaugurować działalność nowej placówki razem z liceum, w budynku przy ul. Abramowskiego. Daliśmy sobie rok na znalezienie jakiegoś innego lokum. Od 1 września 2013 r. wynajęliśmy dwie sale lekcyjne w publicznym gimnazjum przy ul. Chełmskiej. Liczyliśmy, że pobędziemy tam ze trzy lata, zwiększając co roku wynajmowaną powierzchnię, a w tym czasie poszukamy stałej siedziby. Okazało się jednak, że dłuższa współpraca z dyrektorką gimnazjum jest niemożliwa. Trzeba było uciekać z Chełmskiej po roku. Trafiła się kamienica przy ul. Stępińskiej. Z bardzo skomplikowaną sytuacją prawną. Podjęliśmy to ryzyko. Bez wiedzy Jerzego na temat prawa budowlanego, bez jego umiejętności prowadzenia rozmów z urzędnikami ten eksperyment nie miał prawa się powieść. Tak samo jak nie udałoby się zorganizować warunków dla uczniów podstawówki ani w budynku przy Abramowskiego 4, ani w gimnazjum przy Chełmskiej. Nie byłoby żadnej z naszych placówek bez energii, pomysłów i woli Jurka

Leave a Reply