SIŁA MEDYCYNY

W dzieciństwie jako osoba chorowita miałam częsty kontakt z lekarzami, którzy bardzo mi imponowali. Bardzo pragnęłam w przyszłości zasilić ich szeregi. Potem jednak okazało się, że nie umiałabym robić sekcji, nie mówiąc już o wiwisekcji. Zawód lekarza cieszył się jednak zawsze moim szacunkiem.

Długie lata znałam jedynie lekarzy uprawiających medycynę konwencjonalną. Potem gdy okazywali się oni bezradni wobec różnych dolegliwości moich i moich bliskich, zaczęłam poznawać także lekarzy stosujących homeopatię, ziołolecznictwo oraz medycynę Wschodu.

Środowe badania lekarskie, które odbyły się na wniosek towarzystwa ubezpieczeniowego, skłoniły mnie do rozmaitych refleksji.

Po badaniach czułam się potwornie zmęczona i jednak trochę upokorzona. Następnego dnia – wręcz chora. Finał był optymistyczny, bo zabawny lekarz w żartobliwy sposób podsumował – „Jest pani obrzydliwie zdrowa. Nie zarobimy na pani.” Nowoczesna aparatura oraz „szkiełko i oko lekarza” nie znalazło żadnych niepokojących objawów.

Starożytna medycyna tybetańska, diagnozując mnie, bez trudu odnajduje w moim ciele ślady śmiertelnego zatrucia muchomorem w 1961 r., które jakimś cudem udało mi się jednak przeżyć. Odnajduje też efekty pięcioletniego dręczenia mnie przez stalkera i długoletnią walkę o utrzymanie siedziby szkoły przy ul. Abramowskiego oraz efekty mnóstwa innych stresujących sytuacji, związanych z prowadzeniem szkoły.

W starożytnych Chinach medycy, opiekujący się możnymi, cieszyli się ogromnym szacunkiem i zamożnością do czasu jednak, kiedy ich pacjenci byli zdrowi. W momencie gdy zachorowali, lekarze popadali w niełaskę, tracili majątek, a czasem nawet życie.

W naszej cywilizacji jest dokładnie odwrotnie. Lekarz zarabia dużo, kiedy ma dużo chorujących pacjentów. Przychodnia, mająca kontrakt z NFZ, zarabia dużo, gdy wykonuje dużo najkorzystniej refundowanych czyli najlepiej wycenionych zabiegów. Od znajomych lekarzy wiem, że często – żeby zapewnić przychodni przetrwanie – poddaje się nieświadomych niczego pacjentów mało komfortowym lub wręcz inwazyjnym i niebezpiecznym a jednocześnie zupełnie niepotrzebnym zabiegom.

Dobrostan pacjenta, jego samopoczucie zupełnie się nie liczą. Ważne są badania, diagnoza, procedury i … pieniądze. To się chyba określa mianem odhumanizowania współczesnej medycyny.

Dramatyczny jest także stan sanitarny placówek służby zdrowia. Są one inkubatorami najgroźniejszych mikrobów. Najpoważniejszym problemem jest brak nawyku części lekarzy, pielęgniarek i salowych – mycia rąk. W zamian używa się jednorazowych rękawiczek, które w praktyce używane są zdecydowanie „wielorazowo”. Wielokrotnie obserwowałam to zjawisko w placówkach służby zdrowia, zwłaszcza w wykonaniu pielęgniarek. Ta nonszalancja, zagrażająca zdrowiu i życiu pacjentów, wzięła się z braku kultury oraz z lekceważenia zagrożeń, wynikającego z istnienia antybiotyków.

Zdecydowanie wolę korzystać z pomocy lekarzy mongolskich, stosujących metody wzięte ze starożytnej medycyny azjatyckiej. Za najskuteczniejszą uważam akupunkturę, dzięki której wyleczyłam się m.in. z przewlekłego zapalenia zatok.

Z drugiej jednak strony poddanie się działaniom medycyny konwencjonalnej jest czasami nieodzowne i często ratuje życie. Zwłaszcza gdy trzeba coś wyciąć lub przyszyć. Przykładem – Mick Jagger i mój wujek – rocznik 1920. Obydwaj pomyślnie przeszli w kwietniu operację serca. Wracają do pełnej formy. Wujek od chirurga, który wstawił mu bajpasy, dowiedział się, że teraz może żyć 130 lat. Tego mu życzymy z całego serca!!!

Idealny wydaje się alians obu filozofii leczenia. Jednak medycyna zachodnia patrzy na tę wschodnią raczej krzywym okiem. Może kiedyś w przyszłości obie medyczne szkoły polubią się dla dobra pacjentów…

Leave a Reply