W ostatnią środę siedziałam sobie na tarasie, na wsi, wystawiałam gębulę do słoneczka. Było bardzo przyjemnie i ciepło. W kompletnej ciszy słyszałam pierzastą krzątaninę w gałązkach, jakieś pocieranie małych dziobków o korę konarów i pni drzew, jakieś delikatne jak wietrzyk szelesty… Delikatne, ale szokująco wszechobecne. Pomimo to oko tylko czasami było w stanie dostrzec ruch małych skrzydełek w krzewach i między drzewami. Uświadomiłam sobie, że choć prawo stanowi, że okres lęgowy u ptaków rozpoczyna się pierwszego marca, to gdzieś czytałam, że tak naprawdę niektóre gatunki zakładają gniazda już w lutym. I że słyszę właśnie taką lęgową aktywność naszych skrzydlatych braci. Przypomniałam sobie, że orzeł bielik rozpoczyna gody jeszcze wcześniej i pomyślałam z miłością o gniazdującej na mojej wsi parze tych królewskich ptaków.
„Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty” zamruczała leniwie moja dusza za Markiem Grechutą…
Takie cudowne momenty – pielęgnuję i celebruję z całych sił!
A w głowie niezbyt miła konstatacja – wytropiłam właśnie w moim myśleniu wpływ komunistycznej propagandy. Stało się to za sprawą publikacji Joli Choińskiej-Miki pt. „Konfederacja warszawska. Trudne dzieje obywatelskiego kompromisu”. Obraz polskiej szesnastowiecznej szlachty, który się z tego tekstu wyłania, zupełnie nie pokrywa się z tym – powstałym w mojej świadomości – na podstawie peerelowskich podręczników i peerelowskich lekcji historii. Powstałym – pomimo etosu rycerskiego emanującego z obrazu polskiej szlachty w dobrze mi znanych i lubianych powieściach historycznych, m.in. Henryka Sienkiewicza.
W książce o konfederacji warszawskiej przedstawiona jest analiza tekstów źródłowych, dotyczących trudnego czasu bezkrólewia po śmierci Zygmunta II Augusta. Ten bardzo niebezpieczny okres w historii Polski udało się naszemu krajowi przetrwać bez szwanku wyłącznie dzięki patriotyzmowi, odpowiedzialności za dobro ogółu, wysokiej kulturze politycznej i pracowitości polskiej szlachty. Gdy wśród możnowładców w sytuacji kryzysowej uwidoczniły się dramatyczne podziały i konflikty, szlachta – obawiając się utraty wpływu na wydarzenia i wprowadzenia tylnymi drzwiami przez możnowładców zmian ustrojowych – niesłychanie się zaktywizowała, organizując liczne zjazdy i „ucierając” ze sobą stanowiska. Droga do zgody i wspólnych ustaleń nie była łatwa. Wymagała dobrej komunikacji, stawiania się na kolejne zgromadzenia, co wiązało się z koniecznością odbywania ciągłych podróży; zimy były śnieżne i mroźne, a wiosenne roztopy dotkliwe, nie było to łatwe. Akt konfederacji warszawskiej miał zapobiec najgorszemu – chaosowi w kraju, wprowadzeniu istotnych zmian ustrojowych i wojnie religijnej oraz – doprowadzić do elekcji nowego władcy. Powstawał w trudzie i mozole wypracowywania kolejnych kompromisów przez przedstawicieli różnych środowisk. Jego tekst rozesłano do szlachty, by na sejmikach mogła się ona wypowiedzieć na temat zawartych w nim ustaleń. „…każdy szlachcic miał prawo przyjść do urzędu grodzkiego i zapoznać się z tekstem” (s.56). Kiedy wydawało się, że zbiorowy wysiłek doprowadził do korzystnego dla Polski rozwiązania, wybrany w procedurze elekcyjnej monarcha Henryk Walezy najpierw ociągał się z przyjazdem do naszego kraju, a choć w końcu pojawił się na koronacji, kilka miesięcy po niej potajemnie wyjechał do Francji i już nie wrócił. Nastał znów trudny i pracowity czas dla szlachty, ścierania się racji, niebezpiecznej walki najmożniejszych o wpływy, walki katolików z protestantami i forsowania dwóch różnych kandydatów na monarchę przez dwa różne środowiska. I znów – dzięki obywatelskiej świadomości, aktywności i pracowitości szlachty ten niebezpieczny okres zakończył się dobrze, elekcją Stefana Batorego: „Zaprzysiężenie przez Stefana Batorego artykułów henrykowskich oraz wpisanie ich do konstytucji sejmowych wieńczyło etap zmagań o nadanie pełnej mocy prawnej zapisom, u których podłoża leżały idee wolności obywatelskich, w tym swobód wyznaniowych.” (s. 102). Czytając o dalszych wydarzeniach, towarzyszących koronacji kolejnego władcy Zygmunta III Wazy, zjazdach, dyskusjach, delegacjach, aktach prawnych, intrygach, zobaczyłam morze trudu, niezwykłych wysiłków, niezwykłej obywatelskiej świadomości i odpowiedzialności, dzięki którym Rzeczpospolita Obojga Narodów mogła istnieć, rozwijać się, dbać o swoich mieszkańców, ich potrzeby i wolności.
W związku z tą lekturą mam dwie niezbyt miłe refleksje. Pierwsza – okazało się, że przez lata przechowywałam w świadomości krzywdzący obraz polskiej szlachty. Druga – zaprzątnięci miałką codziennością nie dorastamy chyba jednak naszym przodkom do pięt jako patrioci, obywatele, biorący na siebie odpowiedzialność za losy wspólnoty.
Na koniec, na osłodę, fragment motta do publikacji – z przemowy nuncjusza papieskiego Commendonego, który tak zwracał się do Polaków:
„Chciałbym, aby [Ojciec Święty] mógł zobaczyć, jak spokojnie odbyliście to bezkrólewie, jedną miłością ojczyzny, jednym uszanowaniem prawa społem powiązani […] Jeżeli pozbawieni króla tak święcie chowaliście pokój i ojczyznę, już wiem, że […] będziecie przestrzegali jedności i nie poddacie się niczemu, jedno co ze starego zwyczaju i ustanowień przodków poszło, na których Polska stoi, przez które zakwitła.” (s.5)
I jeszcze fragment jednego z dokumentów elekcyjnych: „O takiego nam tedy króla i nam teraz pilnie się trzeba starać, […] któryby nie był panem praw naszych, ale stróżem i obrońcą.” (s.5)
Mamy długie tradycje współrządzenia! Mamy z czego czerpać!