RADOŚĆ ALBO CZAR STAREJ STUDNI

Wraca nieśmiało, z uśmiechem… Smak na życie… Satysfakcja i przyjemność z budowy domu. Krzątanie się, kupowanie, urządzanie. Wyłania się już całość… Niezauważalnie nastąpiła zmiana w relacjach z wykonawcami. Na początku było w tych relacjach dużo mojego lęku, napięcia i usztywnienia – bo rozstrzygam o czymś, na czym kompletnie się nie znam, bo zapewne łatwo jest mnie oszukać… Ktoś oszukał, ale teraz już interesuje mnie wyłącznie przyszłość. Z drugiej strony zapewne także był niepokój – bo cała na czarno, zapadnięta w sobie, smutna, pochlipująca, zagubiona, trzyma się jakichś pojedynczych ustaleń zmarłego męża, nie rozumie, co się do niej mówi, nie zna się na niczym…

Teraz już inaczej… Pani Ula, kierownik budowy, nadal cierpliwie tłumaczy i wspiera… Pan Marek, elektryk, ma pomysł, żeby wykopać studnię… Ale przecież przed laty tam była studnia! – taka stara, z korbką i wiadrem! Ogrodnik, pan Paweł, który zna cały teren najlepiej, pokazuje, gdzie jest, ukryta w zielonych chaszczach. Część nad ziemią rozpadła się całkiem, ale w studni nadal jest woda! Dużo wody! Studnia jest bardzo głęboka – trochę boję się do niej zaglądać! Ścianki ma wyłożone nie betonowymi kręgami, lecz kamieniami okrąglakami. Jest bardzo stara! I już trwa akcja – ktoś jakimś cudem powyciągał z głębokości jakieś śmieci; koparka, która kopie rowki pod kable, i druga, która usypuje ogrodniczą ziemię wokół domu, przy okazji zbierają okrąglaki i układają na stosik. Z nich powstanie nadbudowa studni – na półtora metra nad ziemią. Potem pan Marek skonstruuje drewnianą część – z kołowrotkiem i daszkiem. Pompa elektryczna już jest. Zapewni podlewanie roślin w tej części działki wodą ze studni. Z drugiej strony działki rurki rozprowadzają wodę ze zbiornika na deszczówkę. Stara studnia, ukryta całkiem w zieleni, której przywróciliśmy życie, przemawia do wyobraźni bardziej niż cokolwiek innego… Dom jest ekologiczny, nowoczesny – pompa ciepła, rekuperacja, fotowoltaika, zbiornik na deszczówkę i raptem – bardzo stara studnia z okrąglaków!

Przede mną rozkosz zakładania ogrodu wokół domu! Już jest projekt z ulubionymi naszymi gatunkami roślin… Oczami wyobraźni widzę je wszystkie… Świecą już latarnie – mleczne kule oświetlające aleję drzew. Są już reflektorki – wydobywające z mroku roślinność wokół jeziorka.

Nie byłam w tym roku nigdzie na wakacjach. To pierwszy taki rok w moim życiu od wczesnego niemowlęctwa. Chcę być jednak na miejscu – odwiedzać budowę z nadzieją, że już niedługo będę mogła pomieszkiwać w nowym domu. A ten dom przecież w przepięknej naturze – mnóstwo ptaków, jeziorko z florą i fauną, jaszczurki zwinki, młodziutkie wiewióreczki, sarny, zające, łosie…

Ratuje mnie także zielony Ursynów z Lasem Kabackim i Powsin.

Wróciła radość z oglądania dobrego kina. „Z dala od zgiełku” i przyjemność odnajdywania wspólnego mianownika z główną bohaterką o trudnym do zapamiętania imieniu. ”Śniegu już nigdy nie będzie” – z przezabawną karykaturą mieszkańców „zamkniętego osiedla”, neurotycznych kobiet i mężczyzn, szukających uspokojenia i uleczenia w różnorakich „niekonwencjonalnych” terapiach, „jedynie słusznych” teoriach na temat życia, relacji, wychowania dzieci, diet, zdrowia. Taka scena – piękne, nowoczesne, „wypasione” wnętrze. Upiorny bałagan. Na podłodze rozdeptane chrupki, zabawki, podręcznik dotyczący budowania właściwych relacji z dziećmi. Totalne rozedrganie. Wszyscy krzyczą, najgłośniej – około czterdziestoletnia matka. Dialogi wywrzeszczane, bo wszystkim „puszczają nerwy”, ale jednak podręcznikowo poprawne, „nieprzemocowe”. Cóż z tego, skoro dziecko jest przez „oświeconą”, refleksyjną, poszukującą harmonii matkę dosłownie kopniakami wyrzucone z domu, bo nie chce się ruszyć, a pozostali czekają i już są spóźnieni! W kontraście – spokojny, uduchowiony, tajemniczy masażysta ze Wschodu, uzdrowiciel, hipnotyzer, budzący pożądanie guru, dający chwilowe ukojenie i namiastkę spokoju zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Przepiękne zdjęcia Michała Englerta!

„Cyrano” – czarujący obraz o miłosnym trójkącie i niejasnej naturze miłości. I wreszcie – genialne „Wesele” Wojtka Smarzowskiego. Film o miłości, okrucieństwie i hipokryzji.

Poza tym – nieśpieszna lektura „Czarodziejskiej góry”; tworzenie rysunków na urodziny wnucząt i  nauka gry na gitarze elektrycznej. Steve Morse niedościgłym wzorem i fascynacją… A główny motyw „Smoke on the Water” Deep Purple już wybrzmiewa, wywołując ciary i zwiększając motywację do dalszego ćwiczenia sztywnych i zbyt krótkich paluchów, bez względu na ból i inne niedogodności!

Jurek jest chyba ze mnie dumny…

Smak na życie powrócił!

Leave a Reply