Corocznie wiosną przeżywam emocje związane z gniazdem szpaków. Patrzę na krzątających się ptasich rodziców codziennie, podczas szykowania rodzinie śniadania.
Zakładają swoje miejsce lęgowe pod dachówką kalenicy. Wciskają się do niego wąską szparą. Na tyle wąską, że nie przecisną się nią kuny, których u nas dużo harcuje po dachach. Wszystko jest dobrze, póki nie pada. W czasie deszczu pazurzaste ptasie łapki ślizgają się na mokrej blasze dachu i rodzice nie mogą dostarczyć posiłku wrzeszczącym z głodu maluchom. Nie rezygnują jednak nigdy z dostania się do gniazda. Z uporem i niezachwianą wiarą, z dziobem pełnym wszelkiego rodzaju ptasich smakołyków podejmują raz po raz kolejne próby wciśnięcia się pod blaszaną dachówkę. Kiedyś utrudnieniem był z kolei silny wiatr. Szpaki musiały zmienić sposób wlatywania do swoich młodych. Długo się tego uczyły. Aż w końcu któryś z rodziców spróbował lecieć z wiatrem i dopiero wtedy udało mu się dostać do środka. Bardzo się w takich sytuacjach martwię, co to będzie, jeśli tym razem, z powodu wyjątkowej ulewy lub wichury, nie uda się to… Tak było i dzisiaj… Na szczęście co roku dane jest nam później oglądać pierwsze lekcje latania… Mam nadzieję, że tak będzie i w tym roku.