POŻEGNANIE JURKA – 21 STYCZNIA 2021 R.

Pokochaliśmy się we wrześniu 1976 r. Nad morzem. W Cetniewie. Wcześniej nie planowałam zamążpójścia. A jednak, kiedy zobaczyłam Jerzego, pomyślałam „mój mąż na całe życie”. Po roku sformalizowaliśmy związek, głownie po to, by otrzymać kredyt „MM” – dla młodych małżeństw i mieć szansę na samodzielne mieszkanie. Mężem i żoną staliśmy się przed sobą i przed uniwersum właściwie natychmiast. Bez najmniejszych wątpliwości. Bez żadnych kalkulacji. Po prostu padliśmy sobie w objęcia.

Daliśmy sobie wzajemnie miłość jak „otwarte okno” – bez roszczeń, bez stereotypów, związanych ze społeczną rolą męża i żony, bez oczekiwań, bez zawłaszczania i nacisków. Ofiarowaliśmy też sobie bezgraniczną wzajemną akceptację i wolność. Pozwoliliśmy sobie na samodzielne wybory, na podążanie własnymi, czasem nieoczywistymi, czy wręcz – ryzykownymi, ścieżkami. Dzięki temu zmienialiśmy się, zmieniał się też nasz związek. Nie było w nim elementu nudy, rutyny, czy wypalenia, choć zdarzało się czytanie w myślach i porozumienie bez słów. Była świeżość, była ciekawość siebie na wzajem, było uczucie.

Byliśmy też dla siebie największym wsparciem, bo przecież zdarzały się zawodowe trudności i porażki, rodzinne kłopoty zdrowotne. Jurek zawsze starał się mnie chronić. Wiem, że w trudnych momentach również umiałam dać mu wsparcie.

Przeżyte razem 44 lata i 4 miesiące to dla mnie najpiękniejszy czas niezwykłego osobistego rozwoju i obserwowania niezwykłego rozwoju ukochanego człowieka. Jestem wdzięczna za ten czas i Jerzemu, i losowi.

Jurek żył odważnie i po swojemu. Po studiach rozpoczął pracę na uczelni. Miał robić doktorat, ale zniesmaczony relacjami międzyludzkimi na wydziale, podjął pracę na budowie w charakterze majstra. W gumiakach, w błocie nadzorował pracę robotników. Zdobył dzięki temu – oprócz uprawnień projektowych – uprawnienia budowlane, by założyć dużą firmę budowlaną „Pomorze”. Firma przyjmowała trudne zlecenia specjalistyczne. Najtrudniejszym było dokończenie ursynowskiego Centrum Onkologii. Kiedy zobaczył w projekcie, że elementy wentylacji w szpitalu mają być wykonane z azbestu, poruszył niebo i ziemię, by odstąpiono od tego – zatwierdzonego już – rozwiązania. Zajmował się ogrodnictwem. Na działce szczepił drzewka. Zasadził sad. Zasadził las. Urodziła nam się upragniona córeczka. Wybudował niejeden dom. W 1992 r. zaangażował się w powstanie Monnet International School i wspierał jej rozwój. Był prezesem zarządu fundacji Support, współpracującej ze szkołą. Był mecenasem malarzy. Stworzył na Ursynowie prywatny klub „Pomerania”, gdzie w latach dziewięćdziesiątych odbywały się wernisaże, koncerty, występowali wybitni aktorzy i tancerze. Sam wygrywał konkursy fotograficzne. Czasami rysował i rzeźbił w drewnie. Był melomanem. W domu zgromadził pokaźną płytotekę. Słuchał różnych gatunków muzycznych – muzyki klasycznej, etnicznej, ale przede wszystkim klasyki rocka: Deep Purple, Led Zeppelin, Janis Joplin, Jimi Hendrix, Eric Clapton – to jego ulubieni wykonawcy. Uprawiał wiele dyscyplin sportowych – pływanie, siatkówkę, wioślarstwo, narciarstwo zjazdowe i biegowe. Jeździł na rolkach, skajkach i na rowerze. W młodości przez wiele letnich sezonów pracował jako ratownik i instruktor pływania na warszawskich basenach i nad morzem. Po czterdziestce nauczył się jeździć konno. Jeździł pięknie. Zdecydowanie lepiej niż instruktorzy, którzy go uczyli. Technikę jazdy wypracował dzięki książkom i niezwykłej relacji z koniem.  Jeździł jak Indianin –  ciało jeźdźca i zwierzęcia stanowiło harmonijną jedność. Na ukochanym folblucie Benefisie przegalopował wiele kilometrów w podwarszawskich lasach. Kochał zwierzęta – zwłaszcza konie i psy. Ale tak naprawdę wszystko, co żyje, było mu bliskie. Wielokrotnie ratował ptaki w potrzebie.

Miał ciepły, wyważony stosunek do ludzi. Kompletnie natomiast stracił głowę dla wnucząt. Zaangażował się bardzo w ich rozwój. Uczył je pływać, grać w szachy, odbijać piłkę, czytał im książki.

Podczas ostatnich trzech miesięcy życia, w czasie choroby imponował spokojem, odwagą, optymizmem, dzielnością. Starał się normalnie żyć. Planował różne przedsięwzięcia na najbliższą przyszłość.

Odszedł w mojej obecności, odważnie, tak jak żył – z uśmiechem na twarzy.

Na koniec – cztery króciutkie fragmenty moich listów do Jurka:

  1. 18 listopada1976 r. – „Ty taki inny jesteś od tych wszystkich ludzi, wśród których się obracam – taki dobry, taki czysty, taki piękny, taki kochany. Tak dobrze jest żyć przy Tobie, czuć, że jesteś tak blisko, bliziutko.”
  2. 25 listopada 1976 r. – „Chciałabym zwinąć się w kłębek, położyć głowę na Twoich kolanach i tak trwać przez całe życie.”
  3. Noc z 7 na 8 czerwca 1977 r. – „I gdybyś oddał się mojej miłości bez… I pozwolił obdarzyć się tak wielką… Żebyśmy przekroczyli swoją własną pełnię w tej… I oddali się sobie na…”
  4. Noc z 15 na 16 stycznia 2021 r. – „Nasze ostatnie noce tak podobne do tych najpierwszych… Ciało przy ciele. Bez granic. Bez hamulców. Wsłuchane w oddech, w tętno, w przepływ krwi, w bicie serca. Rozpaczliwie zatrzymujące TERAZ, by nigdy nie stało się JUTREM. Zanurzone w miłości mocnej jak śmierć. Do utraty tchu!”

Proszę o modlitwę za spokój jego duszy!

Leave a Reply