Mijający weekend upłynął pod znakiem wzruszeń ornitologicznych.
Bo już nie tylko łabędzie pozwoliły się zobaczyć…
Ale także ogromne stada czapli – białych i siwych… Nie widziałam jeszcze nigdy tak wielkiego zgrupowania tych ptaków. Udało mi się pstryknąć zdjęcia kilku sztukom stojącym na dnie stawu, w którym spuszczono wodę. Pozostałe z gracją kołowały nad nami.
Na dodatek – para orłów przeleciała nam nad głową. Wrażenie było ogromne. Nie zdążyłam ich sfotografować razem. Orły bieliki w ciągu ostatnich trzech lat widziałam sześciokrotnie. Na ogół – w oddali, szybujące wysoko. Raz – gniazdująca w okolicy para – przeleciała mi tuż przed maską samochodu, kiedy dojeżdżałam do wiejskiego domu. Są tak ogromne, że za każdym razem odczuwam jakiś rodzaj zaskoczenia ich wielkością.
Okazało się także, że w każdej budce lęgowej, które wiszą na drzewach wokół mojego domu, odbywały się lęgi. A przecież obserwowałam te budki i widziałam wokół nich jakikolwiek ruch tylko sporadycznie… Wątpiłam, czy jakieś ptaki w ogóle z nich jakkolwiek korzystają. A tu – proszę!
Wieczorami obejrzałyśmy z Ewą kilka filmów, w tym dwa znakomite. „Bokser” – z genialną rolą Eryka Kulma. Od pewnego czasu obserwuję karierę tego – moim zdaniem – najbardziej utalentowanego aktora ostatnich lat. Czeka nas niedługo premiera filmu o Fryderyku Szopenie, w którego wcieli się właśnie ten laureat filmowego Orła. Bardzo jestem ciekawa tego filmu. Obejrzałyśmy także kompletnie szaloną ale na pewno wybitną produkcję „Wszystko wszędzie naraz”. Świetna, w każdej sekundzie pełna zaskoczeń, zabawa o multiwersum, z prostym przesłaniem o sensie życia, miłości i rodzinie, zanurzona w sztuce kung fu. Błyskotliwe, zabawne, ciekawe kino!
Na koniec – bonus patriotyczny…