Oglądaliśmy wczoraj film Tomera Heymanna „Mr. Gaga” o wybitnym tancerzu i choreografie Ohadzie Naharinie.
Pomyślałam o swoich kilkunastoletnich obserwacjach w szkole baletowej, poddanej reżimowi „jedynie słusznej radzieckiej szkoły baletu klasycznego”. Obowiązywała opinia, że każdy profesjonalny tancerz musi przez nią przejść i ją opanować. Sądzę, że taka opinia także obecnie jeszcze gdzieniegdzie pokutuje. Podobnie jak przeświadczenie niektórych osób ze środowiska teatralnego, że „Cricot 2” czy „Gardzienice” to sceny amatorskie, bo ich aktorzy nie są absolwentami PWST. A przecież ich umiejętności znacznie przewyższają umiejętności tych z dyplomem magistra sztuki.
Mój zachwyt baletem zaczął się od obejrzenia „Jeziora łabędziego”. Jednak prawdziwą rewolucję w moim rozumieniu tańca przyniósł występ tancerzy Alvina Aileya, który obejrzałam pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Ruch, który wyzwala, a nie pęta; jest nowatorski, świeży, a nie – raz na zawsze ustalony, związany z kanonem pozycji baletu klasycznego – ruchów ciała raz na zawsze wymyślonych i opisanych w XVIII czy XIX wieku.
Ohad Naharin poszukiwał własnego wyrazu. Próbował tańczyć w zespole Maurice’a Bejarta, ale zrezygnował. Czuł się tam zniewolony. Zaczął tworzyć własne spektakle, a w końcu – własny zespół. W filmie „Mr Gaga” pokazane są obszerne fragmenty prób i spektakli. Cudowny ruch sceniczny, który staje się czystą emanacją duszy choreografa, ale także – duszy tancerzy. Ten ruch, ten język ciała Naharin określa mianem „gaga”. Organizuje warsztaty „dla każdego”, dla starych, niepełnosprawnych, z nadwagą. Uważa bowiem, że każdy może tańczyć i wyrażać siebie poprzez ruch.
Pomyślałam sobie o tej rzeszy skrzywdzonych przez klasyczny baletowy trening dzieci, kochających taniec. Skrzywdzonych zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. W czasach, kiedy pracowałam w szkole baletowej, przyjmowano do dwóch pierwszych klas około 70 dzieci. Klasa ostatnia, dziewiąta liczyła na ogół nie więcej niż 10-14 uczniów. Z tej liczby najwyżej 1 – 3 osoby miały szanse na pracę w Teatrze Wielkim lub w jakimś dobrym teatrze europejskim. Pozostali zatrudniali się w rozrywkowych zespołach tanecznych, zmieniali zawód, nieliczni podejmowali studia. Większość cierpiała na liczne kontuzje, wrzody żołądka, anoreksje lub bulimie i przeżywała poczucie porażki. Taką cenę płacili za marzenia, by być drugą Mają Plisiecką lub drugim Michaiłem Barysznikowem.
Ohad Naharin pokazuje inną drogę – trening, który daje zdrowie, radość, możliwość pokazania własnych emocji, rozumienia siebie, przekraczania własnych granic bez krzywdzenia ciała ani psychiki.
Nasuwa mi się od razu analogia z edukacją: model dziewiętnastowieczny wychowujący ludzi posłusznych, odtwórczych, powielających schematy i kalki myślowe, łamiący kręgosłupy, raniący wrażliwość i delikatność; i model nowoczesny – otwierający, odblokowujący, pozwalający rozwijać się niepowtarzalnym osobowościom, radosny i inspirujący.