PIĘKNY TEKST AGATY O NADZIEI

Dzisiaj ukazał się kolejny numer Gazety Monneta. Gratuluję redaktorowi naczelnemu i autorom konsekwencji i trzymania poziomu. Nie miałam jeszcze czasu przeczytać wszystkich artykułów, przejrzałam je tylko. Wpadł mi jednak w oko tekst Agaty Szaryńskiej-Szlaz. Zachwycił mnie. Postanowiłam umieścić go także na blogu. W roku IB-owskiego Festiwalu Nadziei nigdy nie jest za dużo mówienia i pisania o nadziei, a przede wszystkim – dawania nadziei sobie i innym – słowem, gestem, spojrzeniem, codzienną serdecznością i wsparciem.

Poniżej piękny tekst Agaty Szaryńskiej-Szlaz, w którym instrukcja, jak to robić.

Niedoszły lot do Bordeaux, gra w zadowolenie Pollyanny i nadzieja na pogawędkę z czytelnikiem.

Nadzieja, надія, hope, Hoffnung, espoir, esperanza, speranza…

Czym jest?

W ujęciu psychologicznym? Teologicznym? Językowym?

A może osobistym? Zawodowym? Rodzinnym?

Czy potrzebna jest na co dzień? Czy raczej przy realizacji większych planów? Projektów? Zamiarów?

Czy bez niej da się funkcjonować? A może to ona daje siłę witalną? Natchnienie?

Z nadzieją, w nadziei, przy nadziei… (?)

Bez nadziei, wbrew nadziei, beznadziejnie…

Zachęcona przez redaktora naczelnego Gazety Monneta szukam punktu zaczepienia dla własnego spojrzenia na to zagadnienie, bo temat jest szeroki, głęboki i ważny. A IB-owski Festival of Hope zobowiązuje do podjęcia refleksji.

Czy to nie banał, że bez pielęgnowania nadziei nie dałabym rady ani działać tu i teraz, ani patrzeć w przyszłość? Czy to, że jest mi niezbędna zarówno w harmonii jak i w kryzysie, jest uniwersalne?

W harmonii być może po to, by kontynuować podjęte zobowiązania. Z nadzieją, że mają sens. W moim przypadku, z nadzieją na udaną lekcję francuskiego, na oryginalny scenariusz zajęć, na ciepły kontakt z uczniami, na ciekawy pomysł na aktywność naukową, sportową czy rozrywkową, na ugotowanie pysznego dania, na przerwę kawową i pachnące ciasto, na dobrą rozmowę, na bliskość, na zrozumienie…

W kryzysie – u mnie po to, by przezwyciężyć słabość, niemoc, kruchość, chorobę, załamanie, pustkę, stratę. Z nadzieją, że „ból kłamie, że będzie trwał wiecznie” (Czyje to słowa???)

Z nadzieją, że wyjaśnienie, porozumienie, wyciszenie, ukojenie jest możliwe. Z nadzieją na przetrwanie, na pokonanie, na jakieś rozwiązanie.

Nadzieję jako pokrzepienie i otuchę znajduję w relacjach i uczuciach. Dobre słowo, szczery uśmiech czy gest dodają mi wiary, ufności i siły.

W obliczu rozwoju technologicznego, niewyczerpanych możliwości sztucznej inteligencji czy postępu w dziedzinie komunikacji nie tracę nadziei na bezpośredni kontakt z człowiekiem. W spontanicznej rozmowie na szkolnym korytarzu, w autobusie, w sklepie…

W nowo otwartym na Sadybie bistro francuskim La Môme (pseudonim artystyczny Edith Piaf) spotykam właścicielkę, która cieszy się z obecności gości i wymienia serdeczności. Do mojej córeczki zwraca się szczególnie miło i przekonuje, że to miejsce dla każdego i w każdym wieku. Wpadam tam znowu kilka dni później z przyjaciółkami. I ponownie w ostatni dzień roku z koleżanką.

Na ścianie bistro wisi wielka mapa Francji. W karcie francuskie pyszności i napoje. Także wino Bordeaux.

Do miasta Bordeaux trzy razy nie udało mi się dolecieć tego lata. Raz przez covid w rodzinie, za drugim razem przez inną komplikację zdrowotną i w końcu przez spóźniony samolot do Amsterdamu, który uniemożliwił kontynuację lotu do Bordeaux. Pech? Beznadzieja?

Zezłoszczona i rozczarowana sytuacją porzuciłam najpierw myśl o tej destynacji. Potem przyszły refleksje o zmianie formuły podróży. A może wcale nie miałam tam się udać w tym czasie? I choć nie zawarłam żadnych nowych znajomości na lotnisku (w przeciwieństwie do pasażerów przedświątecznego przedstawienia „Na lotnisku” Teatru IV piętro) to przekierowałam – jak oni – swoją uwagę na inne rozwiązania i od nowa rozpaliłam w sobie nadzieję na realizację upragnionych wyjazdów do krajów frankofońskich.

Na razie, spotkania przy salade Niçoise lub Lyonnaise w La Môme przywołują miłe wspomnienia i chwile, które wiążą się z ludźmi, relacjami i uczuciami z udanych dotąd wypadów do Francji.

To nie znaczy oczywiście, że zamiast canelé (słynne ciasteczko z regionu Bordeaux) wybieram formule midi (menu lunchowe) na Sadybie. Dziś mi jednak wystarcza i pokrzepia. Znalazłam namiastkę Francji w pobliżu i się nią cieszę.

O wiele trudniej nie utracić nadziei w sprawach wyższej rangi niż niedoszły wyjazd czy nagła zmiana planów. Jak ją wtedy rozpalać? Pielęgnować? Zachować? W sytuacji zagrożenia? W kryzysie relacji? W braku sił? W chorobie?

Czy dobre słowa i gesty oraz małe codzienne radości mogą wystarczyć?

Wierzę, że posiadanie nadziei – w języku polskim wyrażenie „mieć nadzieję” – składa się z wielu elementów. W języku francuskim też występuje ten zwrot („avoir de l’espoir”/„avoir espoir que”), ale poza nim istnieje też czasownik „epérer”, który oddaje sens: „wierzyć”, „ufać”, „spodziewać się”, „oczekiwać” lub neologizm „nadzieić się”.

Może żeby mieć nadzieję trzeba się starać „nadzieić ”różnymi sposobami, drobiazgami, szczegółami? Może jakąś formą pielęgnowania nadziei jest też gra w zadowolenie Pollyanny z książki Eleanor H. Porter?

Tytułowa bohaterka próbuje w każdej sytuacji znaleźć coś pozytywnego, coś dobrego, coś, z czego można się ucieszyć. W moim przypadku, postępem byłoby nie martwić się na zapas, więc zamierzam częściej grać w zadowolenie jak Pollyanna i uczyć się spodziewać dobrych rzeczy.

Chciałabym przekazywać tę umiejętność dalej: moim dzieciom, gdy skarżą się na trudny dzień, uczniom przed sesją i w trakcie semestralnych zaliczeń oraz przed maturą.

Sama powinnam przypominać sobie o niej podczas poprawiania esejów, pisania raportów, szukania w aptekach leku na grypę w czasie epidemii czy milczenia telefonu.

Wierzę, że między spodziewaniem się przez uczniów najtrudniejszych zadań na sesji czy snuciem przez nauczycieli najczarniejszych prognoz dotyczących wyników a niefrasobliwym „jakoś to będzie” jest złoty środek.

Chcę robić swoje (uczyć języka francuskiego, gotować 😊, wspierać…) najlepiej jak potrafię. Nie chcę się martwić o to, co niezależne ode mnie.

Z odrobiną niepewności i duuużą nadzieją, że redaktor zaakceptuje mój tekst, chcę też przekraczać swoje ograniczenia i próbować tego, co nie jest jeszcze moją specjalnością – jak np. pisanie do Gazety Monneta.

We Francji felietony nazywano pogawędką z czytelnikiem. Na to właśnie mam największą chęć i nadzieję.

Leave a Reply