ODWAGA

Bardzo ciekawa jestem dwunastego numeru „Gazety Monneta”, który poświęcony jest odwadze… Czytałam artykuł wstępny redaktora naczelnego Aleksandra Jarnickiego. Widziałam intrygującą okładkę Anny Czerwińskiej… Nie mogę się doczekać reszty zawartości numeru. Odwaga jest dla mnie ważna. Poniżej dzielę się swoimi przemyśleniami na jej temat.

Uważam, że nie ma życia bez odwagi.

Pojawienie się na tym świecie wymaga odwagi. Pierwsze oderwanie się od ręki i spódnicy mamy wymaga odwagi, i od mamy, i od dziecka. Pierwsza przyjaźń z psem, który jest większy od nas… Pierwsze ucieczki, chowanie się rodzicom, za drzewem, za murkiem…

Pamiętam taką sytuację… Byłam malutka… Spędzałam wiosnę z ciocią-babcią w majątku państwa Grędzińskich w Górze Kalwarii. Nie wiem, jakim cudem mogli go zachować pomimo zmiany ustroju. Ale zachowali. Teren był rozległy, ogrodzony. Miałam go do wyłącznej dyspozycji. Bawiłam się sama. Czasami towarzyszył mi pies – ogromny owczarek niemiecki. Czasami pan Grędziński pokazywał mi, jak wybiera miód z uli. Czasami jego pracownik pozwalał mi karmić króliki. Większość czasu spędzałam jednak samotnie, rozwijając swoją wyobraźnię i zmysł obserwacji. Od frontu posiadłości stał mur, ale w jej głębi była już siatka, ukryta w chaszczach. Przez te chaszcze, przez dziurę w metalowym ogrodzeniu, opuściłam pewnego dnia ogród i stanęłam przed wiejską chatą… Usłyszałam krzyk kobiety, która krzątała się po obejściu. Podbiegła do mnie, chwyciła na ręce i posadziła na stołku lub krześle. Następnie uklękła przy mnie i … przyssała się ustami do mojej łydki, wypluwając później krew. Przeraziłam się. Nie poczułam i nie zauważyłam, że przechodząc przez dziurę w ogrodzeniu, skaleczyłam się – dosyć głęboko – o przerwany, przecięty drut. Kobieta śliną zdezynfekowała ranę, owinęła następnie moją nogę szmatką. Wzięła mnie na ręce i przez główną bramę zaniosła do dworku. Mogłam mieć wtedy nie więcej niż trzy lata.

Byłam odważna, jak każde małe dziecko… Rośnięcie i poznawanie świata wokół wymaga wiele odwagi…

Ileż dzielności trzeba wykazać, żeby podejść do drugiego dziecka… Żeby nawiązać z nim kontakt… Rozpocząć pierwszą wspólną zabawę… Pójść po raz pierwszy do szkoły… Pisać klasówkę. Zdawać egzamin. Wystąpić na scenie w szkolnej akademii.

Zakochać się… Pójść po raz pierwszy na randkę…

Związać się z kimś na całe życie… Każdy wspólny dzień to czas próby, starań i zabiegów, żeby nic się nie zepsuło, żeby utrzymać temperaturę związku… Nie pozwolić wygasnąć romantycznym emocjom…

Po raz pierwszy – wejść do klasy, żeby poprowadzić lekcję…

Macierzyństwo. Wydawało mi się na początku dosyć przerażające, nadmiernie fizjologiczne. Nie chciałam mieć dzieci. Jurek to zaakceptował. Później jednak poziom i siła emocji we wzajemnej relacji zaczęły domagać się jakiegoś zwieńczenia. Okazało się, że w sposób naturalny takim zwieńczeniem, dopełnieniem seksualności jest właśnie macierzyństwo i poród. Weszłam w to jak w masło. Naturalnie i z pasją…

A potem, ile odwagi wymagało wychowanie dziecka… Pokonywanie różnych innych mniejszych i większych lęków…

Byliśmy pierwszy raz na nartach we włoskich Dolomitach. Wcześniej jeździliśmy na polskich, krótkich stokach. We Włoszech – wielokilometrowa trasa, świetnie przygotowana, zjeżdżanie taką trasą to prawdziwa rozkosz. I nagle wyjeżdżam zza zakrętu… Przepiękny widok, zatykający dech w piersiach… I właśnie wtedy niespodziewanie doświadczam ataku paniki. Cudowna panorama na doliny wywołała najpierw zachwyt, a później – potworny lęk wysokości. Po prostu – paraliż! Nie zjadę! Nie dam rady!!! I wtedy Jurek, mój kochany, najdroższy Jurek, największa moja miłość, największy przyjaciel, stanął przede mną, zaczął zjeżdżać tyłem do kierunku jazdy, mówił – Patrz na mnie! Nie rozglądaj się! Spokojnie! Umiesz jeździć! Zjedziesz! Oddychaj! Patrz na mnie! Zjeżdżaliśmy tak przez chwilę. Uśmiechnięta, spokojna twarz kochanego człowieka przede mną. Oddech unormował się. Widok przesłoniły drzewa. Zjechałam bez problemu.

A jeszcze – nauka prowadzenia samochodu… Potem reaktywacja tych umiejętności po ośmiu latach niejeżdżenia…

A ileż odwagi wymagało założenie szkoły! Tu też bez asekuracji Jurka się nie obeszło… I te wszystkie trudności po drodze… Z siedzibami… Z autoryzacją Diploma Programme. Potem – z MYP i PYP.

Ile dzielności potrzebowałam, żeby nie bać się nosić malutkiego wnuczka w chuście… Żeby jechać z nim w góry… Żeby jechać z dwojgiem wnucząt nad morze…

Ile hartu musiałam wykrzesać z siebie, żeby „przyjąć na klatę” najpierw umieranie w domu, potem śmierć Jurka i po kilku miesiącach – mamy… Żeby nauczyć się żyć na nowo, bez nich… Żeby nauczyć się żyć samotnie… Wstawać co rano. Szukać kartki z wypisanymi zadaniami na dany dzień. I „odhaczać” ich wykonanie.  

Nie ma życia bez odwagi. Towarzyszy nam jak oddech… Odwaga – warunek sine qua non – żeby budzić się każdego dnia, wstawać z łóżka i ruszać do zadań.

Wszyscy jesteśmy bohaterami! Bez odwagi nie można istnieć, po prostu!

Leave a Reply