O BARDZO NIEOCZYWISTYCH ZALETACH SKRAJNEGO PESYMIZMU

Kiedy się czymś zachwycam, czasem bez umiaru… Uczniem, nauczycielem, lekcją, szkolnym koncertem, wnuczętami, przyrodą… Albo cieszę się i opowiadam o tym z przejęciem, widzę czasem zaniepokojone spojrzenia…

Trochę w duchu – co jej się stało… Czy nie wie, nie pamięta o tym wszystkim… Przecież smog… Zmiany klimatyczne… Katastrofa ekologiczna… Szary listopad… Grudzień szary jak listopad… Wojna w Syrii… Głód… Brak wody w Afryce… Dzieci, kobiety i mężczyźni tonący masowo na Morzu Śródziemnym… PIS… Putin… Choroby… Różne braki… Sytuacja polskich szpitali… Itp. Itd.

Od początku swojego istnienia żyłam przejęta do szpiku kości rozmiarami zła na świecie, okrucieństwa, zbrodni… Jako malutka dziewczynka przeżywałam traumę obozowych snów. Mój tata był więźniem obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen. Jeśli ktoś nie rozumie związku, odsyłam do książki Anny Janko pt. „Mała zagłada”. Podobno naukowcy już dowiedli, że traumy są dziedziczone genetycznie.

Kiedy nauczyłam się czytać, szukałam wszelkich informacji o wojnie i obozach. Tata nie wypowiedział przy mnie ani jednego zdania na ten temat. Potem kończyłam studia polonistyczne i siłą rzeczy bardzo dużo czytałam, ciągnęło mnie do literatury obozowej. I do szukania odpowiedzi na pytania fundamentalne…

W wieku kilkunastu, ale także dwudziestu paru lat nie miałam już złudzeń. Wiedziałam, że zło jest – od zawsze! – w każdym człowieku. Przybiera twarz sprzedajności, hipokryzji, okrucieństwa, bezduszności, pychy, pogardy, oportunizmu. Bestia mieszka w każdym z nas. Różni nas tylko rodzaj katalizatora, który tę bestię uwalnia. Jednym wystarczy pokusa awansu, poprawy statusu materialnego i społecznego, by zachowywać się plugawo i niegodnie, krzywdzić innych. Inni potrzebują aż zagrożenia życia – własnego lub najbliższych osób, by stanąć po stronie zła.

Zło to przecież nie tylko Auschwitz-Birkenau, Treblinka, Majdanek, Bełżec, Stutthof, Mauthausen-Gusen, Gross-Rosen, Dachau, Buchenwald, Sobibór, Chełmno, Ravensbruck, Sachsenhausen, hekatomba dzieci z Zamojszczyzny, jacyś gestapowcy i SS-mani oraz banderowcy i własowcy, to także – dużo wcześniej wymordowanie Indian obu Ameryk, polowania na mieszkańców Afryki, niewolnictwo, także w Polsce, bo pańszczyzna to przecież to samo. Chłopa można było wybatożyć, pod byle pretekstem zabić i na pewno wyegzekwować prawo pierwszej nocy. To palenie kobiet na stosach, reżim Pol Pota, wojna Hutu i Tutsi, a także – znów w sercu cywilizowanej Europy, która wciąż nie może się niczego nauczyć, całkiem niedawno, bo w 1995 r.  – Srebrenica. Różne sale tortur, które można zwiedzać w starych zamczyskach. I te całkiem współczesne, używane wciąż i wciąż, których szczęśliwie nasze oczy nie musiały oglądać… A czasem nawet niepotrzebne są sale. Wystarczy paralizator na komendzie policji, by zbiorowo zamęczyć kogoś całkiem bezkarnie na śmierć… I długo by wymieniać, żeby poczuć, że sprawiedliwie uwzględniło się wszystko. Mordy, rzezie, zbrodnie, o których trudno nawet pomyśleć, więc lepiej tego nie robić…

W jakimś momencie życia – mając w świadomości bardzo pesymistyczny obraz świata i człowieka – zaczęłam się jednak… zachwycać.

Na początku – tymi ludźmi, którzy wbrew opisanej wyżej zasadzie (że wszyscy mamy w sobie bestię), czynili rzeczy niezwykłe, ponad ludzką miarę. Myślę między innymi o Januszu Korczaku, Irenie Sendlerowej, Janie Karskim, Witoldzie Pileckim, Stanisławie Leszczyńskiej, Antoninie i Janie Żabińskich, różnych niezłomnych kobietach i mężczyznach, którzy w morzu wszechogarniającej i normalniejącej zbrodni próbowali – wbrew logice i z wielokrotnym narażeniem życia – ratować, pomagać, ukrywać, informować całkiem obojętny świat o działaniach zbrodniarzy i sytuacji ofiar, utulić, pocieszyć, podzielić się kromką chleba.

Potem w odnalezieniu sensu życia pomogła mi praca. Zobaczyłam, że moje działanie może pomóc młodym ludziom – nauczyć się myśleć, mówić, pisać, dokonywać wyborów. I że nie ma co płakać nad tym, co gdzieś, kiedyś, tuż za progiem, chwilę wcześniej, czy już za chwilę, lecz czynić dobro – ile się da – tu i teraz, nie marnując ani chwili własnego życia.

Pomogła także miłość. W tym miejscu powinna nastąpić opowieść-epopeja, ale nie nastąpi, bo nie miejsce i nie czas na to…

Nad łóżkiem powiesiłam sobie zdanie z pism Stanisława Brzozowskiego: „Trzeba przerosnąć swoje cierpienie i ból, by móc je wyrazić w formie trwalszej niż bełkot lub krzyk.” Wisiało do kwietnia 1985 r. Pisanie i mówienie o złu i dobru stało się w mojej pracy bardzo istotne, a „przerastanie” cierpienia i bólu z powodu wszechobecnego zła – było i jest celem życia.

Intuicyjnie od dawna wiem, że ulegając negatywizmom, pozwalając sobie na narzekanie, marudzenie, kwękanie, stękanie i oddawanie się cierpieniu, przesuwamy się niepostrzeżenie w strefę mroku i zła, z powodu których przecież cierpimy. Cierpienie i lęk, hołubione i hodowane, działają albo autodestrukcyjnie, albo destrukcyjnie. Zamieniają się w końcu w nienawiść i wreszcie – w agresję.  Mówi się, że agresja jest inną twarzą lęku właśnie.

Stanisława Leszczyńska napisała, że (cytuję z pamięci) – „Co dzień dziękuję Bogu, że mogłam być w Auschwitz” (Magda Knedler, Położna z Auschwitz). To stwierdzenie wynikało z przeświadczenia, że dzięki temu, że trafiła do obozu, udało się przeżyć Auschwitz jakiejś liczbie skazanych na nieuchronną śmierć kobiet i dzieci.

My naprawdę nie mamy prawa narzekać, epatować smutkiem i frustracją. Żyjemy w takim czasie i w takim miejscu, że praktycznie możemy realizować się bez ograniczeń, śpiewać, komponować, malować, tańczyć, pisać, kochać, kogo chcemy i jak chcemy, żyć tak, jak chcemy, wyjeżdżać, dokąd chcemy.

I czynić dobro, bez ograniczeń. Pomagać, komu chcemy i jak chcemy. Nawet istnieją już „gotowe”, czekające na darczyńców fundacje… Dawać siebie innym – swoją czułość, swoją wiedzę, swój zachwyt, wiarę i nadzieję… Pomagać rozwijać się niedorosłym, przełamywać w nich bariery niemożności i lęku, ułatwiać, wzmacniać, dodawać otuchy i siły.

Korzystajmy z tych możliwości z radością i uśmiechem na twarzach! Nie marnujmy ich!

Leave a Reply