NIE-BAJKA O CHŁOPCU O GOŁĘBIM SERCU

Kiedy nadbałtycki piach przesypuje mi się pod stopami… Kiedy szwendam się po dobrze znanych trójmiejskich knajpkach, myślę o tych niegrzecznych chłopcach, którzy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku kilka razy zmącili mi umysł.

Saksofon ich aksamitnych spojrzeń miękko otulał kobiece biodra. W szklance grzechotały kostki lodu. A napój tylko z koloru był herbaciany.

Ich czułe, wprawne dłonie wiecznie były głodne tego, co nieznane. Ich serca rwały się do czegoś, co za horyzontem… W każdym porcie, a może i w każdym barze, czekała jakaś długonoga długowłosa – z miłością i nadzieją w oczach oraz zawsze gorącym rosołem dla pokrzepienia ciała, bo przecież – przez żołądek do serca. O nich śpiewała niegdyś Pat Benatar: „Heart breaker, dream maker, love taker”.

Szybko straciłam złudzenia na temat królewicza na białym koniu, śnieżnego welonu i frazy-zaklęcia: „I żyli razem długo i szczęśliwie”.

Moje „szczęście, które się nie trafia” polegało na tym, że bardzo niegrzeczny chłopiec, ten najbardziej upragniony, zechciał razem ze mną – raz kozie śmierć! – zanurkować w rozszalałym oceanie miłości. Tam mimo gwałtownych prądów nie puścił mojej dłoni, a z biegiem lat, z biegiem dni okazał się chłopcem o gołębim sercu.

Leave a Reply