Myśląc o polskiej niepodległości, trudno nie odnieść się do tego, co przed nią – to w końcu niesamowite, że kraj wraca na mapy po 123 latach. Przecież to znaczy, że wielu Polaków przeżyło całe swoje życie bez ani jednego namacalnego dowodu własnej narodowości, ani jednego polskiego dokumentu, ani pieczątki z polskimi napisami, ani jednego polskiego świadectwa ze szkoły. Na papierze nie byli Polakami. A mimo to nie mieli wątpliwości, że dokumenty nie mówią prawdy o ich tożsamości. Trudno wyobrazić sobie ogrom wysiłku – rodzin, nauczycieli, całych społeczności – by w nieswoim państwie zachować własną kulturę. To przecież niezwykłe wyzwanie.
Dowodów tego wysiłku znamy mnóstwo, ale chciałabym wspomnieć tu o jednym. O najstarszym zachowanym polskim filmie – Pruskiej kulturze z 1907 roku. Profesor Małgorzata Hendrykowska zaczyna wykład o nim słowami: „to film wyjątkowy, dlatego że przez całe dziesięciolecia byliśmy święcie przekonani, że tego filmu nie ma”. Odnaleziony zaledwie 18 lat temu we francuskich archiwach, dziś jest dostępny na Youtube. To oczywiście film niemy i krótki – trwa zaledwie osiem minut. W tych ośmiu minutach pokazuje obraz starań o zachowanie swojej kultury: portret buntu, krzywdy, ale i wytrwałości.
To odwołanie do Wrześni – strajku dzieci, które nie chciały uczyć się religii po niemiecku. W filmie jeden z uczniów wstaje w trakcie lekcji i za plecami nauczyciela ściera z tablicy napis po niemiecku i pisze w zamian „Polska Kochana”. Jego i jego rodzinę wkrótce spotykają bolesne konsekwencje. Historia jest wszystkim znana. Dla mnie jednak odkryciem było, że sprawa dzieci wrzesińskich odbiła się szerokim echem po Europie: była głośna we Włoszech, we Francji, w Belgii…
Ten film to nie arcydzieło. To bardziej fabularyzowany reportaż czy migawka z wydarzeń, które uznano za na tyle ważne, by o nich opowiedzieć w kinach (wtedy jeszcze zwanych iluzjonami) w Polsce i Europie. No właśnie. Najstarszy zachowany polski film jest dowodem poczucia misji: by utrwalić dramatyczną historię, poruszyć i sprowokować do działania.
Kiedy więc myślę o Pruskiej kulturze i o polskiej niepodległości, zastanawia mnie, jakiego rodzaju wysiłku wymaga od nas nasz czas, gdy Polska już od stu lat jest z powrotem na mapie. Bo na szczęście wymaga wysiłku zupełnie innego. Co teraz, po tylu latach, jest wyzwaniem dla nauczycieli, rodzin, społeczności?
Zatrzymuję się na słowach hymnu: „kiedy my żyjemy”. Obserwuję świat i nasz kraj, pełne agresji, pogardy i konfliktów, i wydaje mi się, że największą misją, jest owo „my”. Coraz częściej czujemy niechęć do mówienia o Polakach jako jednej zbiorowości, jako o „nas”. Stajemy po różnych stronach barykad i choć wiele razy robimy to w słusznej sprawie, często jednocześnie budujemy między sobą mury nie do przeskoczenia. Więc może to „my” jest naszym największym wyzwaniem? „My” różni, ale szanujący się nawzajem, umiejący ze sobą rozmawiać, podać sobie rękę i ustąpić miejsca w autobusie? Ale i „my” nie tylko jako Polacy, ale i obywatele świata, świadomi bycia częścią globalnej społeczności. My, którzy żyjemy, ale chcemy też, by dobrze żyło się wszystkim.