MÓJ KARNAWAŁ

Dwa razy w życiu – dużo to czy mało? – przeżywałam karnawał. Zabawę, taniec do utraty tchu, do upadłego, do zatracenia się. W ursynowskim klubie „Pomerania” – w 1995 r. odbył się – jeden z wielu – koncert. Agencja artystyczna pianisty Eugeniusza Chudaka-Morzuchowskiego rekomendowała kapelę góralską „Wałasi”. Obejrzeliśmy czterdziestopięciominutowy znakomity góralski występ. Po nim nastąpiła konsumpcja i kulturalne rozmowy w podgrupach stolikowych. Przysiedliśmy się do trzech muzyków z Istebnej – Zbigniewa i Jana Wałachów oraz Jana Koczmarzyka. Zjedliśmy razem kolację. Potem oni zagrali naprawdę. Repertuar wszelaki – góralszczyzna, nuty bałkańskie, węgierskie, cygańskie, walce Straussa… Klubowicze oszaleli. Tańce, korowody, amok do białego rana… A trójka z Istebnej w transie, w kółeczku… Z potrzeby serca! Niezmordowana!  Pan Eugeniusz próbował przyłączyć się na pianinie… Nie dał dary… Usiadł potem smętnie przy barze nad soczkiem – przyjechał samochodem…  Przysiadłam się na chwilę, zziajana i usłyszałam – „ Pani Haniu, wiedziałem, że grają dobrze, inaczej bym ich do państwa nie przywiózł, ale że TAK grają, nie wiedziałem… pani wie, że żaden z nich nie zna nut”… Nigdy wcześniej nie słyszałam, choć bywałam na koncertach w Filharmonii, żeby ktoś TAK grał! Nigdy wcześniej nie zatraciłam się tak w muzyce i tańcu. „Wałasi” – zespól muzyków z Istebnej, założony w latach osiemdziesiątych przez Zbyszka Wałacha. Zbyszek urodził się w artystycznej rodzinie – muzyczno-plastycznej. Jest nie tylko wybitnym muzykiem. Konstruuje, odtwarza stare instrumenty.

Drugi raz. Jesteśmy w domu kultury na staromiejskim rynku, na promocji płyty Tadeusza Woźniaka. Zdobyliśmy już autograf. Zjedliśmy chleb ze smalcem i ogórkiem małosolnym. Pogadaliśmy z tym i owym, i zamierzaliśmy już wracać do domu. I nagle słyszę górali! TYCH górali! Wbiegam piętro wyżej! Kończą właśnie występ! Ale jeszcze grają! Zbyszek i Jan Wałachowie oraz Jan Kaczmarzyk.  Podchodzimy! Witamy się. ZACZYNAJĄ grać! Zaproszeni goście, zamiast rozejść się,  tracą kontakt z rzeczywistością. Popadają w stany odlotowe. Tańczą. Pląsają w korowodach.  Strauss. Zatracam się w walcu pierwszy i ostatni raz w życiu. Kompletne szaleństwo! Nie jestem mistrzynią  tańca, ale ten jeden jedyny raz w życiu czuję się królową walca. Imprezujemy do rana. „Załoga” domu kultury bardzo nas nie lubi.

Dzisiaj byliśmy na rewelacyjnym koncercie zespołu „Vołosi”. Na początku nowego stulecia stworzyły go dwie muzyczne rodziny – Wałachów i Lasoniów. W 2009 r. Zbyszek Wałach – bojąc się komercjalizacji, troszcząc się o czystość góralszczyzny – wystąpił z zespołu. Ze starego składu gra Jan Kaczmarzyk. „Vołosi” to już nie „Wałasi”. To już jest show. Świetny, wirtuozerski… Sala pełna. Przypomina się interpretacja Nigela Kennedy’ego. Brawa. Dwa bisy. Jest wzruszenie, są ciarki na grzbiecie… Ale jest też tęsknota za „Wałachami”… Jest tęsknota za tamtym karnawałem.

Leave a Reply