MIMO WSZYSTKO

Nie będę kłamać, że rozumiem i akceptuję to wszystko, co się wydarzyło… Odszedł najukochańszy, najbliższy mi – przez ponad czterdzieści cztery lata – człowiek… Piękny, mądry i dobry, kochający mnie każdym swoim oddechem, troszczący się o mnie i chroniący mnie przed „złem tego świata”, a jednocześnie – osobowościowo silny, niezależny, wolny, a także – wysportowany i zawsze w formie, co w kontekście tego, co się stało, jest ważne.

Jasny i radosny obrazek rodzinny w sierpniu 2020 r. rozbił się i rozsypał w drobny mak… W dodatku – znienacka i bez uprzedzenia… Czemu to wszystko… Jak to zrozumieć…

Byłam otoczona wielką miłością i wielkim ciepłem oraz bliskimi ludźmi… Niewiele z tego zostało…

A jednak…

Otaczają mnie mądre i dobre kobiety w różnym wieku, wspierające i rozumiejące – dzięki temu mam z kim porozmawiać, a czasami też – pobyć i wypłakać się.

Myślę z wdzięcznością o sekretarkach – pani Kasi i pani Beacie. Ich wrażliwość, wsłuchanie w moje stany, ich można powiedzieć – czułość być może uratowały mnie przed destrukcją. W najtrudniejszym czasie stworzyły mi emocjonalny puch na Belwederskiej. Zawsze czekała i czeka gorąca kawa, przypomnienie o spotkaniach, obiedzie… Gotowość do rozwiązywania problemów nie tylko szkolnych, żeby zdjąć ze mnie choć trochę niepokoju, lęku i presji spraw do załatwienia.

Czuję zresztą przez cały czas wsparcie całej szkolnej społeczności.

Są przy mnie koledzy Jurka…

Są wreszcie wnuczęta – radosne, chętne do rozmowy na Teamsach… Co prawda za oceanem, ale jednak w bliskości serc.

Jest mama… Co prawda nie zawsze „w kontakcie”, ale i tak współczująca…

Jest Luneczka… Ukochana suczka Jurka. Świetnie przez niego ułożona, mądra i łagodna. Kiedy przejęłam obowiązki jej pana, robiłam to mechanicznie, automatycznie, jak w transie. Obie żyłyśmy jak w transie. Starałam się, żeby miała tyle samo ruchu, spacerów, zawsze z piłeczką, żeby jadła wybraną przez Jurka najlepszą karmę. Teraz tworzymy już zgrany duet. Zauważyłam, że nie ma osoby, która mijając nas, gdy wędrujemy na „toaletową polanę”, nie uśmiechnęłaby się. Luna dumnie niesie w pysku swoją czerwoną piłeczkę. Na trawie łapie ją wysoko w powietrzu, jak cyrkowy piesek.

W tym nieszczęściu jestem jednak szczęściarą…

Cudownie pracuje szkoła. Niezwykle udały się obydwa wrześniowe wyjazdy. Bez turbulencji funkcjonowaliśmy aż do ostatniej środy. Teraz niestety covid pomieszał nam szyki – w ciągu ostatnich czterech dni zachorowało dwoje uczniów ze szkoły podstawowej i jedna – zaszczepiona – nauczycielka. Na szczęście wydaje się, że ich stan nie jest niepokojący. Mamy częściową kwarantannę. Muszą być przełożone obchody przyszłotygodniowego Święta Edukacji Narodowej… Przygotowywany jest spektakl muzyczny i debaty oksfordzkie. Obejrzymy je z opóźnieniem.

Umiemy szybko przestawić się na zdalne nauczanie, więc edukacyjnie nikt nie straci. Mam nadzieję, że kwarantanna w szkole podstawowej skutecznie zahamuje zachorowania, a od 18 października sytuacja wróci do normy i znów będziemy się cieszyć obecnością uczniów w szkole.

Udało mi się skończyć album na trzydziestolecie liceum. Przekazałam już teksty i wybrane przeze mnie zdjęcia do redakcji. Polubiłam rysowanie komiksów dla wnucząt. Przygotowuję kolejny – na Boże Narodzenie.

Mimo wszystko więc są powody do radości. I jesień taka piękna… Dzisiaj byłam w Grzegorzewicach. Nasyciłam oczy pięknymi, słonecznymi widokami.

Leave a Reply