W sobotę podczas połączenia z Meksykiem szwankował dźwięk. Każdy wypowiedziany wyraz trzeba było wielokrotnie powtarzać. Chyba meksykański tablet miał problem, bo próbowaliśmy rozmawiać przy pomocy dwóch moich urządzeń i przy żadnym nie było lepiej. Wydawało się, że trzeba będzie się poddać, ale nasza determinacja i zaangażowanie były ogromne. Dzieci zobaczyły, że jestem w nowym domu. Poprosiły o pokazanie różnych rzeczy, zwłaszcza – w ich pokojach. W pokoju Tadzia wyraziły chęć, bym weszła na antresolę. W pokoju Tosi również miałam wypróbować drabinki i zjeżdżalnię. W obu pomieszczeniach ustawiłam laptop tak, by kamerka objęła wskazane obiekty, zdjęłam sweter i … ruszyłam do akcji. „Wymiękłam” tylko przy linie do wspinania się. Wszyscy mieliśmy dużo radości. Jakimś cudem zarówno babcia jak i sprzęt nie poniosły szwanku.
Ostatnio myślę wciąż o ustach Jurka… Moje na starość jakoś zmniejszyły się, zapadły, wyblakły… Pewnie niektóre panie stwierdziłyby, że przydałby się im botoks. Jego wargi nawet po śmierci zachowały cudowną sprężystość i kształt z młodości. W piątek, w drugą rocznicę śmierci, w telefonie wyskoczyło mi zdjęcie, które zrobiłam chwilę po ostatnim oddechu. Ten spokój i te usta w półuśmiechu mam – i bez tego zdjęciowego przypomnienia – wciąż pod powiekami…
Moje życie po śmierci nas obojga… Moje życie, żeby dać świadectwo życia Jerzego, jego celów i pragnień. Odgadywanie, czego by chciał ode mnie teraz. Rozpaczliwe szukanie przeze mnie celu własnego, pojedynczego życia, którego nie znam, nie pojmuję i nie akceptuję. Nie jestem osobna. Jestem wyrwą, postrzępioną częścią , która próbuje nadać swojemu istnieniu jakiś sens.
Dostałam wiersz Jacka Dehnela pt. „Odpowiadając pani która na spotkaniu autorskim zadała pytanie jak wygląda praca poety”. Intencją ofiarodawczyni było podzielenie się emocją, a także – zapewne – wątpliwością: i jak tu mieć nadzieję! W wierszu czytamy:
„praca poety polega na tym że czyta przy ciele znajdowała się trójka dzieci w wieku od 7 do 15 lat a także mężczyzna i starsza kobieta i nie może nie wolno mu się w tym czytaniu zatrzymać musi iść dalej potykając się przez te mokre zabłocone wersy i musi przyłożyć siebie w wieku siedmiu lat i siebie w wieku piętnastu lat i siebie w wieku gdzieś pomiędzy do tego miejsca w lesie miejsca ciemności miejsca wilgoci miejsca przeciągania zwłok które są zwłokami jego matki o trudnym do ustalenia słowiańskim czy niesłowiańskim wyglądzie musi przyłożyć siebie w wieku siedmiu lat nad ciałem własnej matki jakim było kiedy miał siedem lat musi siebie przyłożyć.”
Przed oczami staje mi zdjęcie – które kilka lat temu obiegło światowe media – na nim malutki chłopczyk, którego ciało morze wyrzuciło na włoską plażę.
Od piątku wspomina się w mediach prezydenta Pawła Adamowicza…
Tyle wciąż zła, tyle śmierci, tyle także współczucia, refleksji i łez, i świec wypalonych, i co, i nic się nie zmienia… I gdzie tu nadzieja…
I tu i tam, i jeszcze ówdzie kręcę więc absurdalne piruety na rzęsach w poszukiwaniu nadziei…
Może sam strzelisty akt pisania wiersza… Nawet, a może zwłaszcza, jeśli jego tematem jest cierpienie, okrucieństwo, niesprawiedliwość… W wierszu „Który skrzywdziłeś” Miłosz pisał: „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić – narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy. Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.”
Może sam strzelisty akt pocałunku lub wspomnienie o nim…
Może sam gorący akt współczucia… Zatracenie się w pomaganiu…
Może czysta miłość i radość, którą dajemy dziecku, temu, które ma jeszcze przed sobą – jak los wygrany na loterii – przestrzeń do życia…