KONIECZNY RESET

W ramach regeneracji sił bardzo potrzebuję kontaktu z nadbałtycką plażą. Najlepiej – kilka razy w roku. Podobnie – jak Anteusz kontaktu z ziemią.

Lipiec, listopad i kwiecień – wtedy staram się trafić do ulubionych Kątów Rybackich lub Trójmiasta. Poczuć piach pod stopami, pachnący morzem wiatr na twarzy, poszwędać się po gdańskich staromiejskich uliczkach, powędrować na molo w Brzeźnie i na molo w Sopocie, a najlepiej – z mola na molo, mijając różne urocze knajpki: „Karmazyna” z najlepszymi rybami, „Pomarańczową plażę” ze świetną kawą i „White Merlin” ze smakowitymi zupami i ciastami; siedzibę nieistniejącego już klubu „Non Stop” – w latach sześćdziesiątych kuźnię polskiego rocka –  z pięknym muralem, przedstawiającym portret Krzysztofa Klenczona.

W Gdańsku przy ul. Kartuskiej na cmentarzu św. Franciszka jest samotny grób mojego dziadka, taty mojego taty. Był warszawiakiem. W czasie okupacji, po otrzymaniu informacji, że w łapance zatrzymano jego syna, poszedł go ratować. Nie udało mu się skorumpować strażników – nie chcieli uwolnić dziewiętnastolatka, więc zapłacił, żeby pozwolili mu być razem z nim. Trafili do obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen. Przeżyli obaj jedynie dzięki zaradności i determinacji dziadka. Kiedy – po pobycie w szpitalu i kuracji w austriackiej rodzinie – wrócili do Warszawy, miejsce dziadka przy babci zajął już ktoś inny. Trudno było samej kobiecie przetrwać trudy okupacyjnego i tuż powojennego bytowania. Dziadek obrócił się na pięcie i – nie wiedzieć czemu – pojechał do Gdańska. Tam dziwnym zrządzeniem losu poślubił gdańszczankę – Niemkę, która na froncie wschodnim straciła męża i jedynego syna. Zmarł w latach pięćdziesiątych. Jego żona a moja niemiecka babcia dbała o jego grób. Schorowana, wyjechała do swojej siostry do Niemiec Zachodnich, skąd w latach osiemdziesiątych przysyłała nam cudowne paczki. Po jej śmierci grób dziadka został bez opieki. Staramy się pojawiać przy nim dwa-trzy razy w roku.

Trójmiasto to także galerie, teatry, wystawy, smaki i zapachy, które uwielbiam. Czas na pomyślenie – o szkole, o ludziach, o książkach, filmach, wystawach. Czas na reset.

Trójmiasto w czasach PRLu było także oknem na świat. Tam inaczej myśleli ludzie. Inaczej wyglądali.

Ostatnio – w związku ze śmiercią malarza a jednocześnie jego wystawą w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie – było dużo myślenia o obrazach Wojciecha Fangora, a także – lawinowo – o twórczości Tadeusza Kantora oraz Józefa Wilkonia. Jakąż hipnotyczną moc mają sfilmowane monologi tej klasy artystów… Ich przemyślenia, wzruszenia drzewami i zwierzętami, opowieści o przezwyciężaniu wojennych traum, o procesie tworzenia, o pomysłach, skojarzeniach… Co się dzieje na granicy między czernią a bielą… Jak wygląda drzewo lub budynek w zależności od światła… Jak można jedną kreską oddać dynamiczny ruch konia, przymilność kota, pełne bezwarunkowej miłości spojrzenie psa… Wilkoń jeszcze tworzy. Dwukrotnie gościliśmy go w naszej szkole. Dwukrotnie z ogromnym wzruszeniem słuchałam jego rozmów z uczniami.

Jak miło jest czasem zatrzymać się, oderwać od osiągania kolejnych celów i zanurzyć w świecie kreowanym przez ogromną wrażliwość i wyobraźnię twórców, a także w świecie przyrody i czasem – własnych wspomnień. Wszyscy tego bardzo potrzebujemy. Pamiętajmy o tym, że bez tego stajemy się bezdusznymi automatami.

 

 

 

Leave a Reply