KONIEC KARNAWAŁU

Mój karnawał właśnie się zakończył… Jeszcze w myślach i emocjach karuzela… Nie, nie użyję modnego – „roller coaster”… Jeszcze trudno o koncentrację nad książką… Ciało boli jak po szalonej wielogodzinnej zabawie tanecznej… Ciągnie do łóżka… Dużo snu… Dużo snów… Jesienna ociężałość… Jesienne wychłodzenie…

Radość i spełnienie – świetnie, że był… Energetyczny, szalony czas. Czas śmiechu, poczucia bliskości, więzi rodzinnej, siły, sprawczości, dumy, wygłupów… Szalonej krzątaniny… Szalonych wyzwań… Zachwytów wnuczętami, że takie mądre, delikatne, otwarte, kreatywne, „bezobsługowe”.

Ale teraz – gorący rosół, pierzyna… Dużo spokoju… I nawet nie muzyka, nie rock… Tylko cisza…

Obejrzane z Ewą trzy dobre filmy. Polska komedia, wyjątkowo odsączona z prostactwa i głupoty –  „Rozwodnicy”. Świetny sensacyjny „Doppelganger. Sobowtór”, wyreżyserowany przez Jana Holoubka.  Brytyjskie – „Wykopaliska”.

A także – oglądanie zdjęć… Tych w telefonie… Przerzuconych na duży ekran.. Tych w głowie… Strzępów rozmów, reakcji, zdarzeń… I odpoczynek, drzemka… Spanie bez budzika…

Po raz pierwszy od śmierci Jurka odważyłam się spać bez budzika! Bez lęku, że się zapadnę, wytrącę z trybów codziennego życia na zawsze, rozpuszczę w mentalnym niebycie, zagubię i przepadnę z kretesem… Bo przecież nie ma mnie kto obudzić.

Jestem zmęczona, ale jednak wciąż wrześniowo odważna. Śpię – dużo i smacznie. Dzisiaj śnił mi się Jurek. Mówił, że muszę koniecznie odpocząć i że powinnam gdzieś wyjechać – może do Szklarskiej Poręby. Że powinnam zadzwonić do pani Moniki i zarezerwować „nasz” apartament. I że on będzie mi towarzyszył, bo nie chce, żebym wyjechała sama. Co prawda lekarze mówią, że niedługo umrze, ale wcale nie czuje się źle – najwyżej nie będziemy jeździć na nartach. Rozmawiam więc z panią Moniką, która cieszy się na nasz przyjazd, choć jest trochę zdziwiona, bo jakiś czas temu dostała album ze zdjęciami Jurka i wiadomością o jego śmierci. Jedziemy do Szklarskiej. Jurek prowadzi. Cieszy się – po raz pierwszy siedzi za kierownicą wymarzonego volvo. Wchodzimy do „naszego” wygodnego, dwupokojowego apartamentu. Jest piękny, z widokiem na Szrenicę… Uśmiechamy się do siebie i przytulamy. Czeka nas tu cudowny czas.

Rano jest spokój. Jest poczucie sensu. Nie ma rozpaczy. Jeszcze nie ma tęsknoty za dzieciaczkami…

Czekam tylko, aż dobry sen i zioła przywrócą mi nadwątloną energię… Muszę przecież zbierać siły na kolejny karnawał.

A dzisiaj – uspokajające odwiedziny u „mojej” łabędziej rodziny… Wszyscy czują się dobrze. Troje łabędzich dzieci osiągnęło już wielkość rodziców… Tylko szarość piór zdradza ich niedojrzałość.

Leave a Reply