JAKIŻ TRUDNY JEST TEN ZŁOTY ŚRODEK!!!

W naszej szerokości geograficznej jeszcze całkiem niedawno z dziećmi nikt się nie liczył. Po urodzeniu oddawane mamkom, żyły często w trudnych warunkach, doświadczając wszelakiej poniewierki i przemocy. Ich śmiertelność była ogromna. Nie miały żadnych praw. Dopiero, gdy udało im się jakimś cudem dożyć kilku – najczęściej siedmiu – lat, zaczynano je kształcić lub zmuszano do pracy. Edukowali je w domu prywatni nauczyciele albo były posyłane do szkoły. Te, urodzone w nędzy, wysyłano do pracy w gospodarstwie lub fabryce. Wszędzie – jako najsłabsze – podlegały przemocy. Kary cielesne były normą. Nie wyobrażano sobie bez nich wychowania i edukowania. Pamiętam ze swojej szkoły podstawowej codzienne stosowanie przez nauczycieli wobec uczniów nadaktywnych, łamiących szkolne normy ciągnięcia za uszy, za włosy, bicia linijką, w najlepszym razie – zmuszanie ich do stania w kącie.

Poprawę swojej sytuacji dzieci zawdzięczają aktywności wybitnych humanistów, pedagogów, myślicieli, którzy doprowadzili do powstania Deklaracji Praw Dziecka. W Polsce najwybitniejszym orędownikiem tych praw był Janusz Korczak. Głoszone przez niego hasło: „Nie ma dziecka, jest człowiek” wciąż dla niektórych dorosłych jest czystą abstrakcją. Człowieka należy traktować z szacunkiem i miłością, ale także – wymagać od niego odpowiedzialności i samodzielności.

Niestety, coraz więcej jest rodzin, które zapominają o tym. Dotyczy to zwłaszcza wysoko wrażliwych matek, które urodziły dzieci borykające się z różnymi problemami zdrowotnymi. Trudno im unieść lęk o dziecko, zaakceptować jego cierpienie, jego pobyt w szpitalu itp. Boją się złego wpływu cierpień fizycznych na delikatną psychikę małego człowieka. Starają się towarzyszyć emocjom dziecka, pomagać mu radzić sobie z nimi. Może się zdarzyć, że – niepostrzeżenie – zdrowie i uczucia najmłodszego członka rodziny stają się dla tej rodziny najważniejszą kwestią, a samo dziecko – „pępkiem świata”. Potrzeby starszych przedstawicieli rodziny przesuwają się na drugi lub dziesiąty plan. Jego wybuchy złości, agresja wobec najbliższych i rówieśników zawsze znajdują usprawiedliwienie i wyjaśnienie. Mały człowiek wzrasta w przekonaniu, że nigdy nie ponosi za nic odpowiedzialności, nigdy za nic nie musi przepraszać. To „inny” zawsze jest winien – bo sprowokował, bo krzywo spojrzał. Oczekuje wciąż wsparcia rodziców, jeśli ktoś je „krzywdzi”. Nie potrafi samo rozwiązywać konfliktów. Kiedy takie dziecko trafi w grupie rówieśniczej na kilkoro maluchów z podobnymi problemami, zaczyna się dramat. Włączają się natychmiast rodzice, którzy zamiast uczyć własne pociechy dogadywania się z innymi, oskarżają inne dzieci o „całe zło świata”. Rozwijają w swojej pociesze przeświadczenie, że za nasze porażki, niepowodzenia, przykrości, zły nastrój winę ponoszą wyłącznie inni ludzie. To przeświadczenie uniemożliwia nawiązywanie udanych relacji rówieśniczych, co jest frustrujące,  bolesne i hamuje rozwój społeczny.

Coraz częściej słychać głosy, że być może błędem było postawienie na głowie tradycyjnej hierarchii rodzinnej i społecznej. Kiedyś starszym należał się szacunek. W niektórych społecznościach decydujący głos w rozwiązywaniu najpoważniejszych problemów miała starszyzna. W wielopokoleniowych domach najstarsi członkowie rodziny cieszyli się największym szacunkiem i przywilejami. Teraz jest dokładnie odwrotnie – w wielu domach to dzieci mają we wszystkim pierwszeństwo. Starzy ludzie są marginalizowani i infantylizowani, wysyłani na społeczną emeryturę – przed telewizor, do krzyżówek, do domów „spokojnej starości”. Choć jednocześnie – paradoksalnie – wielu jest staruszków wśród władców tego świata.

Na pewno cenny – i najtrudniejszy!!! – jest złoty środek. Ważne jest, żeby dzieci nie tylko otoczyć miłością i szacunkiem, ale także stworzyć im warunki, by mogły rozwijać w sobie odpowiedzialność i samodzielność, a także – szacunek do drugiego człowieka. To zapewni im równowagę psychiczną, dobre relacje społeczne i właściwy rozwój.

Ale jakież to jest trudne!

Leave a Reply