Miałam urodzić Jurkowi na imieniny. Urodziłam cztery dni później – naszą upragnioną córeczkę, która – od początku niezależna do bólu! – sama siebie – jeszcze w moim brzuchu! – nazwała Kasią. Było dwoje wpatrzonych w siebie ludzi, którzy zatęsknili za dopełnieniem. I – bęc! – pojawiła się mała dziewczynka! Takie były cudowne cuda!
Dzisiaj też cudowny dzień. Wiosna szaleje – i w Grzegorzewicach, i na Ursynowie, i na cmentarzu. Ptaki śpiewają. Kwiecie kwitnie i pachnie. Słońce przyjemnie grzeje.
Miła sercu mobilność – rano gmina Żabia Wola, potem odstawienie Luny na Ursynów, jeszcze później Wólka Węglowa, by w końcu dotrzeć do warszawskiego domu. Wdzięczność Jurkowi za wybór samochodu – taka przyjemność z jazdy i komfort!
Na cmentarzu – miłe spotkanie. Nie tylko ja odwiedziłam grób w dniu imienin.
Teraz przed moimi oknami śpiewa kos. I znów widzę i słyszę Jurka, jak z nim „gada”. Wszystko, co było, jest. Wszystko, co będzie, już było. A ja się wciąż nie przestaję dziwić temu wszystkiemu…