Ma na imię Benefis.
Urodził się 7 kwietnia 1995 r. w stadninie koni pełnej krwi angielskiej w Stubnie.
Jego mamą była klacz Bengalia, ojcem – amerykański champion, Winds of Light.
Jest pięknym kasztanowatym folblutem o naturze filozofa, bardzo przyjaznym i łagodnym. Mąż kupił go 18 lat temu. Przez pierwszy rok nasz największy zwierzak mieszkał na Służewcu, gdzie był trenowany przez Dorotę Kałubę, ale kiedy okazało się, że nie pójdzie w ślady ojca i nigdy nie zostanie championem, mąż zabrał go z toru służewieckiego i sam zaczął na nim jeździć. Miał różnych instruktorów konnej jazdy. Jeździł zgodnie z ich zaleceniami. Czuł jednak pewien niedosyt. Zaczął czytać książki o jeździe konno, między innymi autorstwa Monty Robertsa – „Czego uczą nas konie” i „Człowiek, który słucha koni”. Najważniejszą okazała się jednak książka Sally Swift „Harmonia jeźdźca i konia”. Dzięki niej mąż zmienił technikę jazdy. Nauczył się jeździć tak, jak robili to Indianie. Wsiadając na Benefisa, stawał się z nim jednym ciałem. Odrzucił bat i ostrogi. Przestał stosować jakąkolwiek przemoc. Koń reaguje na subtelne gesty i ruchy ciała. Idzie za właścicielem jak pies. Nie wymaga wiązania podczas mycia po jeździe. Kładzie łeb na ramieniu człowieka. Jest spokojny i ufny.
W książce „Harmonia jeźdźca i konia” jest zdjęcie pomnika, który znajduje się w Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie. Realistyczna rzeźba przedstawia stojącego spokojnie konia i siedzącego na nim Indianina, który z zamkniętymi oczami, z twarzą zwróconą do nieba, medytuje. Dzieło Cyrusa E. Dallina nosi tytuł: ”Modlitwa do wielkiego ducha”. W mojej wyobraźni ta rzeźba ma twarz mojego męża.
Obecnie Benefis mieszka w stajni na obrzeżach Warszawy.
Piękny dziewiętnastoletni folblut pasie się na padoku pod Warszawą. Ma poczciwe ślepia, spadającą na nie piękną grzywę. Daje się głaskać i klepać. Czasem nawet liże twarz i kładzie pysk na ramieniu człowieka. Wystarczy mu miarka owsa, troszkę siana i kilka marchewek dziennie…
Bardzo bym chciała, żeby kiedyś mógł być atrakcją dla naszych uczniów.