FERYJNY GALIMATIAS

Tyle różnych spraw się nałożyło – jasnych, ciemnych, wielobarwnych, radosnych, energetycznych i mrocznych, przytłaczających. Codzienny, stały, domowy kontakt z od niedawna całkiem bezradną, cichą i spokojną, a mimo to – a może właśnie dlatego! –  przerażającą starością. Choroba i szpitalne umieranie innej bliskiej osoby. Niewesołe obserwacje i refleksje na temat szpitali – z jednej strony jakaś na oko nowoczesna aparatura, końskie dawki antybiotyków najnowszej generacji serwowane lekką ręką, medyczne, optymistyczne procedury, z drugiej – nieprzestrzeganie podstawowych zasad higieny przez personel medyczny, widoczne gołym okiem. Stąd szpitale stały się zagrażającym bezpieczeństwu pacjentów inkubatorem najbardziej niebezpiecznych bakterii, odpornych na leki, zabijających osłabionych zabiegami, czy też podstawową chorobą ludzi. Strach się bać!

Z drugiej strony miałam też możliwość wyjazdu. A pogoda w górach w tym rok dopisała wyjątkowo – lekki mróz, dużo śniegu, biegówki w ukochanych Jakuszycach, masaże, regeneracja ciała. No i – jak zwykle w czasie przerwy szkolnej – możliwość przeczytania książki od deski do deski. Tym razem padło na blisko siedmiuset stronicową „Patrz pod: miłość” Dawida Grosmana. Proza zachwycająca i przerażająca, jak samo życie. O szukaniu radości i sensu pomimo Zagłady. Gęsta, wciągająca, nowatorska w formie jak „Sto lat samotności” Marqueza.

Zdarzyło się też zauroczenie płytą – „Mickiewicz-Stasiuk-Haydamaky”. Zachwyt mickiewiczowską frazą trzyma mnie nieprzerwanie od dzieciństwa. Czuję się w tym swoim zachwycie bardzo samotna – nikt z moich bliskich ani znajomych nie podziela tej fascynacji. W samotności – śmiejąc się lub wzruszając – przypominam sobie ukochane wersy, odświeżam pamięć słów bliskich sercu, wdrukowanych w moje myślenie, moją wrażliwość na stałe. Wiem, że może być to postrzegane – najłagodniej 🙂 – jako dziwactwo.  Autorzy szkolnych lektur traktowani są dosyć pomnikowo – wszyscy wiedzą, że Mickiewicz, Słowacki, Norwid wielkimi pisarzami byli, ba! – nawet wieszczyli, ale kto ich teraz czyta?!, poza dziatwą szkolną – z przymusu i na ocenę… Wyspiański, kolejny  tragiczny analityk polskiej duszy, traktowany jest z kolei jak narodowa „Cepelia”… Sienkiewicz – jak wzorzec współczesnego patriotyzmu itd., itp.

A tu proszę! Andrzej Stasiuk, pisarz współczesny, samotny wilk z Wołowca, z gatunku tych nie do końca grzecznych chłopców oraz muzycy z folkowo-rockowego zespołu „Haydamaky” – ukraińscy patrioci, żeby nie powiedzieć – nacjonaliści, drapieżni i rzewni jednocześnie. Na bazie zachwytu poezją Mickiewicza stworzyli niezwykłą płytę. Przejmującą i wywołującą dreszcze od pięt aż po czubek głowy. I nagle w recenzjach muzycznych – zachwyt Mickiewiczem, że aktualny, że współczesny raper, że nikt TAK nie pisał ani wcześniej, ani później. I patriotyczna „Reduta Ordona”, słowa wielokrotnie dawno temu przeze mnie recytowane w szkole podczas akademii „ku czci”, słowa największego polskiego narodowego wieszcza, w ustach kozaków z tryzubem na piersiach brzmią jak wciąż i wciąż  boleśnie aktualny krzyk!

Ufff! Ile emocji!

I wnuczek coraz piękniej mówi! I wnuczka samodzielnie chodzi!

No i szkoła, nowa przestrzeń, którą już – w głowie – umeblowałam i urządziłam, i za którą codziennie tęsknię. Jeszcze troszkę, jeszcze chwilę… Już prawie, prawie… Prace postępują. Przestrzeń coraz piękniejsza! Cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną…. 🙂

 

Leave a Reply