Czterdzieści siedem lat temu jesień też łaskawie uśmiechała się do nas, kiedy w Urzędzie Stanu Cywilnego na Ochocie braliśmy ślub. Było nieco chłodniej niż dziś, temperatura oscylowała wokół 4 – 7 stopni. Pamiętam, jak cieszyłam się, że jest na plusie, bo jedyny akceptowalny pod względem estetycznym płaszcz, jaki wtedy miałam – długi, granatowy, welwetowy – przeznaczony był zdecydowanie do noszenia w okresie wiosenno-letnim…
Po ślubie, w którym uczestniczyła garstka osób – nasi rodzice i siostra Jurka z rodziną – moja mama zaprosiła wszystkich na obiad w restauracji „Budapeszt” przy ul. Marszałkowskiej.
Wieczorem mój świeżo upieczony mąż zabrał mnie do kultowego klubu „Akwarium” przy ul. Emilii Plater na koncert Zbigniewa Namysłowskiego. Udało mu się – dzięki koledze, który tam pracował – zarezerwować stolik przy samej scenie. Jedliśmy coś słodkiego. Piliśmy brandy. W gęstym dymie papierosowym, w sali wypełnionej po brzegi słuchaliśmy magicznego saksofonu…
Wczoraj przeczytałam w Internecie rozmowę z Danielem Olbrychskim, który m.in. wspominał Agnieszkę Osiecką. Zacytował wiersz, który dostał od niej w urodzinowym prezencie. Ten wiersz utkwił mi w głowie, nie mogę się od niego uwolnić. Cudownie bowiem oddaje moje myślenie o Jurku, moje widzenie go, gdy się poznaliśmy, gdy braliśmy ślub… Jego wolność, odwagę i niezależność, które podziwiałam przez całe wspólne życie. Zaskakujące, bo nigdy nie pomyślałabym o jakimkolwiek podobieństwie charakterologicznym między Jureczkiem i Danielem Olbrychskim… Jurek był zdecydowanie bardziej powściągliwy w reakcjach.
Słowa Agnieszki Osieckiej pozwoliłam sobie troszkę przerobić i teraz stanowią najlepszy portret mojego mężczyzny w dniu ślubu – 3 listopada 1977 roku – a także wcześniej, a także później:
„Byłeś jak wilk leśny zwinny i hardy,
Gorące serce dudniło Ci jak mustang.
A uśmiechu złote kokardy
Zdobiły Twoje oczy i usta.”
Jesteśmy wciąż razem… Nasza miłość żyje… Tylko czasami tak bardzo chciałabym się przytulić…