Kiedy na dworze robi się tak ciepło, jak teraz, najlepiej czuję się w przewiewnych, lnianych bluzkach. Wymagają częstego prania, jak również – prasowania. Nigdy nie lubiłam prasować. Zanoszę niektóre ubrania do pralni, a inne po praniu w taki sposób rozwieszam na wieszakach, że nie wymagają kontaktu z żelazkiem.
Jurek prasował codziennie, najczęściej – koszule, czasem – marynarki, spodnie. Deska do prasowania, punktowa lampka nad nią oraz żelazko to były jego „zabawki”. Kiedy po tym, co się wydarzyło, zaczęłam w ciepłe dni nosić czarne lniane bluzki i jeszcze nie odważyłam się sama jeździć samochodem, a do dobrej pralni mam daleko, niejako przejęłam Jurka kącik prasowalniczy w garderobie. Zadziało się tak, że czynność prasowania stała się namiastką kontaktu. Pisałam już o tym, jak żelazko i lampka, żeby podjąć ze mną współpracę, wymagają mojej rozmowy z Jurkiem. Czas czarnych lnianych bluzek intensyfikuje nasze relacje. Przekomarzamy się, żartujemy, czasami mam wrażenie, że wręcz – flirtujemy. Jakoś upewniamy się – Jesteś tam?
Ostatnio mamy też drugą okoliczność ewidentnego bycia razem. Z powodu choroby Luny zmienił się charakter naszych spacerów. Do niedawna szłam bardzo szybkim krokiem. Spacery trwały czterdzieści minut lub nawet godzinę. Urozmaicone były rzucaniem piłeczki i zabawą z innymi psami. Teraz prowadzę Lunę pomału, przy nodze, na krótkiej smyczy. Wtedy znów idzie na czterech łapach i nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów, co nie jest teraz dla niej wskazane. Czasem odwraca głowę i patrzy na mnie z dołu. Od pewnego czasu zdarza jej się odwracać głowę – w przeciwną stronę albo patrzeć tuż za mną. Jej spojrzenie jest długie i skupione, jakby miała z kimś kontakt wzrokowy. Parę razy obejrzałam się za siebie, nim zrozumiałam, że nikogo nie zobaczę. Po prostu – idziemy na ten spacer we troje. Obecność Jurka pozwala mi mieć nadzieję, że przekazanie smyczy z rąk do rąk będzie spokojne i najłagodniejsze, jak tylko jest to możliwe.