CZAS BZÓW

Kiedy kilkanaście lat temu sprowadziliśmy się do nowego mieszkania, sami urządzaliśmy ogródek. Spod gruzu, śmieci i gałęzi wyłonił się krzew białego bzu. Kwitł, mimo że leżał na ziemi. Rozpięliśmy go, jak namiot, na linkach, przymocowanych śledziami do ziemi. Stał się pięknym drzewkiem. Co roku odwdzięcza się śnieżnymi kiściami. Dla towarzystwa wsadziliśmy obok jeszcze dwa bzy – jeden jasnofioletowy, drugi ciemnofioletowy. A tuż obok domu – jeszcze trzy: biały, fioletowy i koreański. Ten ostatni ma mniej dorodne lila kwiaty, za to – nieprawdopodobnie mocno pachnie.

Bardzo lubię bzy…

Wiosną najpierw zachwycają forsycje… Tuż po nich zmysł węchu odurza się zapachem krzewów, obsypanych małymi białymi kwiatkami… Zaraz potem oczy karmią się widokiem magnolii i azalii, po nich – rododendronów… W końcu zakwitają bzy. W tym roku mieliśmy ich wyjątkowo dużo. I jak co roku miałam wrażenie, że zabrakło czasu, żeby się nimi nacieszyć. W dodatku ich pełnia przypadła na moment załamania pogody – deszcz i wiatr.

Na szczęście bez koreański kwitnie później. Właśnie się nim rozkoszujemy. Dzisiaj zaniosłam bukiecik mamie. „- Co tak pięknie pachnie? – To bez. – Skąd go masz? – Z ogródka. – Dobrze, że przyniosłaś. Pięknie pachnie.” Uśmiechnięta buzia. Coraz trudniej o ten uśmiech…

Przed nami kwitnienie jaśminu…

Leave a Reply